INTERIA.PL: Jakie cele przed drużyną stawia pan na 2013 rok? Sytuację w tabeli Ekstraklasy macie trudną, więc jeśli uda się awansować do Ligi Europejskiej, to tylko przez Puchar Polski. Jacek Bednarz, wiceprezes Wisły Kraków: Chcemy zagrać jak najlepiej w Pucharze Polski, aby to nam dało finał i przepustkę do gry w pucharach. To ważny cel, tak samo jak to, by opuścić w lidze 12. miejsce i piąć się w górę. Kolejnym ważnym celem jest poprawa jakości gry drużyny. W przerwie świąteczno-noworocznej ważyły się losy trenera Tomasza Kulawika, którego miał zastąpić Franciszek Smuda. Ostatecznie trener Kulawik będzie mógł pracować bazując na własnym, a nie cudzym przygotowaniu zespołu. - Doszliśmy do wniosku, że w okolicznościach, w jakich się znaleźliśmy optymalnym rozwiązaniem będzie zachowanie ciągłości pracy dotychczasowego trenera. Tomasz Kulawik wedle własnego uznania przygotowuje zespół i jego praca zostanie oceniona w czerwcu sprawiedliwie. - Wszyscy w klubie - począwszy od zawodników, przez trenera i na mnie skończywszy, nie jesteśmy zadowoleni z tego, co się działo jesienią. Z rozczarowaniem, jaki stanowią dla nas miejsce w tabeli i gra, jaką pokazała jesienią drużyna, musimy wejść w rok 2013 i radykalnie zmienić nasze położenie sportowe. Trener Kulawik ma nasze wsparcie, w przeciwnym razie nie byłby naszym trenerem. Jesienią Wisła zawodziła na całej linii. Dla piłkarzy takich jak Kew Jaliens i Maor Melikson problemem mógł być fakt, że przychodzili do Wisły, która miała walczyć o Ligę Mistrzów, a tymczasem pęta się w dole tabeli i do nowej rzeczywistości nie mogą się przyzwyczaić? - Jaliens i Melikson to dwie różne osobowości. Początkowo miałem dużo zastrzeżeń do Kewa, ale teraz muszę przyznać, że myliłem się co do niego. 1 lipca rozpoczął przygotowania do sezonu i cały czas prezentuje pełny profesjonalizm. W tej rundzie był jednym z piłkarzy, na którego drużyna mogła liczyć. Dawał drużynie, a także mnie na trybunie, poczucie bezpieczeństwa. Grał dobrze, momentami nawet bardzo dobrze. Nie schodził poniżej pewnego poziomu. Cenię go tez za to, że ani razu nie słyszałem od niego, a z całej drużyny czeka najdłużej na spłatę swojego wynagrodzenia, słowa skargi czy narzekania. Ani razu nie słyszałem też z jego strony tłumaczenia, że zagrałem gorzej, bo trener ustawił mnie na innej pozycji. Przejdźmy do sprawy Meliksona. Pierwsza dekada stycznia dobiega końca. Czy może pan zapewnić kibiców, że Maor zostanie w Wiśle? - Niestety nie. Maor ma zielone światło na transfer i jeśli pojawi się satysfakcjonująca nas oferta, ten piłkarz zostanie sprzedany. Co to znaczy satysfakcjonująca oferta? Od miliona euro wzwyż? - To tajemnica handlowa i nie jestem upoważniony, by ją zdradzać. Ale zgodzi się pan, że Izraelczyk jest najcenniejszym piłkarzem Wisły? - Życie mnie nauczyło, żeby uniknąć tego typu kalkulacji, bo w tej branży dzieje się wiele zaskakujących rzeczy. Jak wyłożenie 3,5 mln euro przez Bayer Leverkusen za Milika? - Nikt nie dał za niego tyle, ale i tak był to bardzo duży transfer, ale zgadzam się, jeszcze rok temu nikt by nie pomyślał, że taki młokos zostanie sprzedany za taką sumę. Czy są już oferty na Meliksona? - Nie i w tym jest problem, że bezwzględne prawo w tej branży jest takie: piłkarz jest tyle warty, ile ktoś jest gotów za niego zapłacić. Nie można zatem wykluczyć, że wobec braku bogatego nabywcy na Meliksona piłkarz zostanie w Krakowie. Jakie są zatem szanse, że znowu będzie grał na takim poziomie, jak na początku kariery w Wiśle? - Dla Maora piłka nożna jest bardzo ważna, tak samo jak jego kariera. Mam wrażenie, że czasem pod wpływem emocji ocenia się go trochę niesprawiedliwie, jako osobę, która nie widzi dalej niż koniec własnego nosa. Błędem byłoby licytowanie się teraz klubu z zawodnikiem na temat tego, kto bardziej zawinił, że Melikson nie zawsze grał tak dobrze, jakby chciałby on sam i my wszyscy. - Fakty są takie, że Maor jest naszym graczem, bardzo potrzebnym drużynie. Ma pięć asyst, to najwięcej zespole. Ja w niego wierzę i wierzę w to, że ten chłopak zrobi wszystko, aby grać jak najlepiej. Niezależnie od tego, że chciałby zrobić karierę w innym klubie, przez ten okres spędzony w Krakowie wywarł spore piętno na Wiśle i nic, ani nikt tego nie przekreśli. Analizując pozycja po pozycji, Wisła w lidze jest na trzecim miejsce, a jedyne, co szwankowało, to fakt, że nie wszyscy ciągną wózek w tym samym kierunku. - Ja również momentami takie wrażenie odnosiłem, ale teraz chcę spoglądać w przyszłość i mam nadzieję, że wbrew tej "13", jaką zawiera w sobie rok 2013, będzie on dla nas szczęśliwy. Każdy piłkarz, który zaczął z nami przygotowania ma nową, czystą kartę. Każdy z nich ma cel sportowo-ekonomiczny, który go wiąże z nami i nakazuje spointowanie w dobrym stylu przygody z Wisłą. Niezależnie od tego, czy ta przygoda z Wisłą skończy się w czerwcu, czy później, jest sporo do ugrania. - Czekają nas zmiany i będą one miały miejsce być może jeszcze w styczniu i na przestrzeni całego 2013 roku. Zakładam, że w grudniu tego roku drużyna będzie się znacznie różniła od składu, jaki wyjdzie na pierwszy mecz wiosenny w Bełchatowie. Czy po odejściu Jana Frederiksena i Romella Quioto zanosi się na kolejne pożegnania? - Osiągnęliśmy już wstępne porozumienie z Janem na temat wcześniejszego rozwiązania jego kontraktu. Mam nadzieję, że do przyszłego tygodnia zamkniemy temat. Obie strony rozumieją, że związanie się umową było błędem, obie strony są rozczarowane tą przygodą. Ale jestem pod wrażeniem tego, że Frederiksen potrafi to realnie ocenić, zachować się profesjonalnie i elegancko. Minione pół roku w Wiśle było dla niego okresem nieudanym. Jestem przekonany, że Jan potrafi grać o wiele lepiej, ale ja nie mam czasu czekać na jego odrodzenie. - Romell już na pewno nie jest naszym piłkarzem. A co ze wzmocnieniami? - Być może trafi do zespołu dwóch nowych piłkarzy, a jednym z nich będzie - mam nadzieję - Patryk Małecki. Rozmawiamy z jego klubem Eskiherisporem o skróceniu wypożyczenia. To wiąże się z finansową stratą? - Jeśli już, to dla strony tureckiej. Ja jestem przekonany, że Patryk będzie dla nas sporym wzmocnieniem, zyskiem w czystej postaci. Czy Patryk może rozwiązać problemy ze strzelaniem goli, jakie miała w 2012 roku Wisła? - Liczę na to, że Małecki będzie bardzo silnym punktem zespołu, kołem zamachowym wielu naszych akcji zaczepnych. To ktoś, kto potrafi strzelać bramki, nie tylko asystować. Mamy taką sytuację, że przychodząc w połowie sezonu Patryk z powodzeniem może zostać królem strzelców Wisły! Czy są szanse na większe wpływy albo znalezienie sponsora, by nie powtarzały się sytuacje takie jak ta z Milanem Jovaniciem, który zerwał kontrakt z powodu niewypłaconych pensji? - Codziennie pracujemy nad tym, aby uzdrowić sytuację finansową Wisły. W znacznym stopniu wydatki zostały odchudzone w zeszłym roku. Właśnie na tym buduję optymizm, że najgorsze już mamy za sobą. Wierzę, że to tylko kwestia czasu, gdy odzyskamy płynność finansową i będziemy mogli zaplanować przyszłość lepszą, od tego co mamy do tej pory. To co się teraz dzieje nie wzięło się znikąd. Hazard kosztuje podwójnie, albo potrójnie. Za to trzeba teraz płacić. Pracuje pan już w Wiśle prawie dziewięć miesięcy. Trafił pan do klubu, któremu akurat zbankrutował projekt "Liga Mistrzów na skróty" i trzeba było zabrać się za sprzątanie. Czy to był dla pana najtrudniejszy okres w karierze? - Odpowiedź brzmi "tak". Musiałem rozwiązywać masę bardzo trudnych i skomplikowanych sytuacji. Gdy przyszedłem tutaj do pracy i zorientowałem się, jak wygląda sytuacja, to byłem przekonany, że ze względu na podpisane wcześniej umowy nie uda się rozwiązać problemów na zasadzie rewolucji, bo ona by nas zabiła. Próbowaliśmy mówić wprost, co się dało, a resztę między wierszami.