Piotr Jawor: Jak długo zajmuje Panu podróż z Myślenic do domu na Słowacji? Adrian Gul'a: - Jakieś 2,5 godziny, ale w trakcie sezonu rzadko jeżdżę. Czemu? Trening o 11, kończy pan o 13 i spokojnie można jechać do domu na obiad. Rano pobudka, śniadanie z rodziną i na kolejny trening jest pan w Myślenicach. - O 13 nigdy nie udało mi się skończyć. To jest nasza praca i zajmuje znacznie więcej czasu. Poza tym popołudniem często mamy drugi trening i później już dzień leci. Na szczęście dziś jest możliwość zdzwonienia się z rodziną w taki sposób, by się widzieć. To wystarcza? - No dobrze, nie jest to łatwe, ale wiele różnych zawodów wymaga wyrzeczeń. To jednak jest nasza wspólna decyzja. Nie chcę moim dzieciom cały czas zmieniać szkoły, by podporządkowywali się moim planom. A nie ma pan czasem chęci, by tylko pojechać do domu, zjeść z rodziną kolację i rano wrócić do Myślenic? Wystarczyłoby wyjechać o 8. - Nie, ponieważ potrzebuję energii. Po Krakowie też się nie kręcę, tylko ładuję akumulatory w mieszkaniu. Jeśli wymagam od zawodników maksymalnego zaangażowania, to od siebie też. Z Pilzna [tam poprzednio pracował Gul’a] do domu miałem 5 godzin jazdy, więc mnie nie kusiło. Teraz jechałbym połowę krócej, więc rzeczywiście potrzebna jest mocna wewnętrzna dyscyplina. Pana córka niedawno obchodziła 18. urodziny i tego dnia też pan nie pojechał do domu. A przecież to pan jest szefem i może ułożyć trening w taki sposób, by na taką uroczystość się wybrać. - Ale ja nie mam robić nic dla siebie, tylko dla drużyny i dla klubu. Oczywiście - wiem, że w pewnym sensie rządzę i mogę układać pracę jak chcę, ale tak nie można robić. Skupienie i zaangażowanie musi być maksymalne. Moja praca jest super, kocham ją, ale też mam ten komfort, że moja rodzina to rozumie. A co do 18-tki córki - zrobiliśmy z tej okazji kolację. Co prawda było to później, ale emocje też były ogromne. Przegrywacie mecz. Kibice wkurzeni, pan wkurzony, do tego rodzina daleko. Nie przychodzą myśli: a może by tak zająć się czymś innym? - Ludzie, którzy mnie znają wiedzą, że przez dwa dni po przegranym meczu nie jest łatwo ze mną wytrzymać. Ale to też jest element pracy nad samym sobą. Życie pełne jest porażek, trudnych dni i przeszkód, ale trzeba umieć przez nie przebrnąć i iść dalej. Pracuję też nad tym, by właśnie moja rodzina nie odczuwała, że przegrałem mecz. Oni z tego powodu nie mogą cierpieć. A syn? Ma 10 lat i czasami może mu brakować ojca. - To jest bardzo ciężkie. I nie ma co ukrywać - gdy wyjeżdżam z domu, to jest mi bardzo smutno, bo po prostu jestem rodzinnym człowiekiem i moi najbliżsi są najważniejsi. Czuję, że ich potrzebuję i czuję, że oni potrzebują mnie. To nie jest łatwe. To są ciężkie chwile, ale dają mi też coś innego - pozwalają naładować akumulatory. Gdy jestem w domu z rodziną, to każdą chwilę wyciskam na maksa, jestem dostępy tylko dla nich, a oni dla mnie. Moja rodzina jest gotowa na wyjazd do Krakowa, ale tak, jak wspomniałem, nie chcę fundować im zmiany trybu życia, dlatego obecnie funkcjonujemy w taki sposób. Wisła Kraków. Gul'a: Kocham pracę trenera W waszym domu święta to pewnie szczególny czas. - Idziemy do moich rodziców lub rodziców mojej żony. Jeden dzień tu, drugi tam. To są piękne chwile. Patrzę na uśmiechy moich dzieci, moich rodziców, mojej żony. Uśmiechy ludzi, których kocham. To daje niesamowitą energię. Oczywiście, że zawsze z tyłu głowy myślę o sezonie i ostatnim meczu, dlatego cieszę się, że z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza udało się wygrać. Zawsze te święta będą trochę weselsze. W sumie Boże Narodzenie to najdłuższy okres w roku, który spędza pan z rodziną. - Tak, teraz będzie to aż 17 dni. Aż lub tylko. Robota trenera jest tego wszystkiego warta? - Tak, kocham ten zawód i kocham piłkę. Wielką radochę sprawiają mi mecze, treningi, rozmowy z piłkarzami i ich progres. Cieszę się, że mogę zmieniać ich życie i status społeczny. To mi dodaje energii. To wielkie szczęście robić w życiu to, co się kocha. Rozmawiał Piotr Jawor