Andrzej Klemba: Mogły być spokojne święta w górnej części tabeli, tymczasem Widzew w słabym stylu przegrał z Puszczą Niepołomice. A zaledwie dwa tygodnie wcześniej pokonał w Poznaniu Lecha. Tomasz Stamirowski: Szkoda, że ta runda nie skończyła się po meczach z Lechem i Stalą Mielec w Pucharze Polski, bo rzeczywiście nastroje byłyby lepsze. Atmosferę w klubie bezdyskusyjnie tworzą zwycięstwa. Porażka z Puszczą była zimnym prysznicem. To był najsłabszy mecz w tej rundzie. Trudno to się oglądało, a do tego wynik mówi sam za siebie. Taka porażka boli, bo punktów wciąż nam brakuje. Sami jednak stworzyliśmy śladową liczbę okazji do zdobycia goli. Za mało zrobiliśmy, by wygrać. Takie porażki zdarzają się w lidze chyba każdemu. Wydaje mi się, że większość klubów jest rozczarowana liczbą zdobytych punktów. Często zdarza się, że faworyci nie wygrywają z teoretycznie słabszym rywalem. Niemal w połowie rundy zdecydowaliście się na zmianę trenera. Janusza Niedźwiedzia zastąpił Daniel Myśliwiec. Z nowym szkoleniowcem drużyna punktuje trochę lepiej. Jest pan zadowolony? - Tak, symbolem tej zmiany jest właśnie to wyjazdowe zwycięstwo z Lechem. Dawno nie udało nam się rozegrać tak dobrego spotkania i pokonać drużynę z ligowego topu. Nie chodzi tylko o wygraną, ale przede wszystkim o to, że graliśmy lepiej od rywala. W wielu spotkaniach pod wodzą trenera Myśliwca dominowaliśmy, choć nie zawsze - jak na przykład z Wartą - udawało się wygrać. Dla mnie postęp jest widoczny, a do tego okazało się, że młodzieżowiec Antoni Klimek jest wzmocnieniem. To było też ważne zwycięstwo z punktu widzenia mentalnego? Widzew stać, by rywalizować z czołówką? - Jeśli przyjąć, że najsilniejsze drużyny to te, które występują w pucharach, to w poprzednim sezonie nie udało nam się wygrać z żadnym z nich. W tym roku było 3:3 z Pogonią czy 2:2 z Legią. W bieżących rozgrywkach w Warszawie przegraliśmy 1:3, ale za to zremisowaliśmy z mistrzem Polski w Częstochowie i pokonaliśmy Lecha. To pokazuje, że nie ma już tak wielkiej przepaści między nami a czołówką. Szkoda, że nie potrafiliśmy takiego poziomu zaangażowania jak z Lechem i przebiegniętych 125 kilometrach, utrzymać z Puszczą. Potwierdziła się też stara prawda, że polskie drużyny w ataku pozycyjnym mają ogromne problemy. Warta, Radomiak, a nawet Śląsk tak z nami grały, że ustawiły się z tyłu i czekały na kontratak. Niestety, to im przyniosło sukces. Przed Widzewem ostatni mecz w tym roku, a potem druga część rozgrywek. Od lat wiosną zespół gra dużo gorzej. Rozmawia pan o tym ze sztabem? - Myślimy o tym. I zastanawiamy się, jaki to ma związek z tym, że nie mamy gdzie trenować. Teraz musimy jeździć poza Łódź, by i tak ćwiczyć na sztucznej nawierzchni. To jest niewiarygodne, że klub z ekstraklasy musi szukać miejsca do trenowania. Nie mamy naturalnej podgrzewanej murawy, by zimą na niej trenować. To jest problem. Wiosną wszystkie drużyny będą też grały pod presją wyniku, jedne o utrzymanie, drugie o czołówkę i trzeba sobie z tym poradzić. Postawił pan cel przed drużyną, by była wyżej niż w poprzednim sezonie, który zakończyła na dwunastym miejscu. Wydaje się, że jednak będziecie walczyć o utrzymanie. - Tabela jest tak płaska, że wygrana z Puszczą dałaby nam awans na siódme miejsce, a jesteśmy na jedenastym. Dlatego żałuję takich porażek jak z Wartą czy Jagiellonią lub Puszczą, w których decydowały wątpliwe rzuty karne. Chciałbym by ten postęp w grze było mocniej widać i żebyśmy byli wyraźnie lepsi od dołu tabeli. Pokazywali styl i byli w stanie nawiązać walkę z czołówką. Nasz ostatni rywal w tym roku Pogoń kadrowo jest silniejsza, ale mądrością, organizacją i zaangażowaniem można to nadrobić. W poprzednim sezonie Śląsk i Jagiellonia były uwikłane w walkę o utrzymanie, a teraz są na czele. Specyficzna jest nasza liga. Gdyby teraz spojrzeć w tabelę, to o utrzymanie musi martwić się aż jedenaście drużyn, w tym też Widzew. Może tylko czołowa siódemka, a może tylko od Pogoni w górę drużyny mogą czuć się bezpiecznie. Drużyna będzie wzmocniona zimą? - Mam plan na transfery, ale sporo zależy od dostępności. Trzeba pamiętać, że jesienią kontuzje nas nie oszczędzały. Bartek Pawłowski dochodzi do siebie. Sebastian Kerk wróci dopiero wiosną, a bardzo by nam się przydał w środku boiska. Do tego niemal cała runda była bez Serafina Szoty, a do tego urazy Mato Milosa i Juljana Shehu. Sporo tego było. Przymierzamy się do transferów, ale to muszą być zawodnicy, którzy od razu wejdą do pierwszego składu. Zimą jest o to trudniej, dlatego chcemy wykonać mądre ruchy. Rozmawiał Andrzej Klemba