Przez te osiem lat w łódzkim klubie wydarzyło się wiele złego i wiele dobrego. Po spadku z ekstraklasy, Widzew nie utrzymał się też na jej zapleczu, a kolejny sezon zaczął już w czwartej lidze. Widzew upadł W czerwcu 2015 roku czterokrotny mistrz Polski zbankrutował, ale na szczęście miał za sobą wiernych kibiców. Nie takich, którzy wszczynają burdy na trybunach czy odpalają race, ale takich, którzy nie chcieli pozwolić zginąć klubowi, który grał w półfinale Pucharu Europy (obecna Liga Mistrzów). Założyli więc Stowarzyszenie Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew Łódź (SRTS Widzew). - To był czerwiec. Na pierwszym zebraniu było nas pięciu: ja, Piotr Pietrasik, Władysław Puchalski, Piotr Furmaniak i Marcin Ferdzyn. Nie udało się założyć stowarzyszenia, bo potrzebne było 15 osób. Sprawa się rozeszła i następnego dnia było już nas znacznie więcej. Zaczęliśmy działać - wspomina Grzegorz Waranecki. Kibice go podnieśli - rekord karnetów Na początku wcale nie było łatwo, bo stadion został zburzony, a na jego miejsce budowano nowy. Brakowało pieniędzy, miejsca do treningów czy rozgrywania meczów, ale kibice pomagali na tyle na ile było ich stać. Jednym z kluczowych momentów było otwarcie nowego stadionu. W marcu 2017 roku mecz w trzeciej lidze Widzew - Motor Lubawa obejrzało ponad 17 tysięcy fanów. Kibice stworzyli kolejny fenomen - na mecze na zespół występujący na czwartym poziomie rozgrywkowym wykupili ponad 15 tys. karnetów. I od tej pory robią tak co rundę. A należący do nich rekord Polski w kupowaniu karnetów wynosi 16401 sztuk. Franciszek Smuda na pomoc Kibice na miarę ekstraklasy więc już byli, ale trzeba było dorównać sportowo. A z tym były spore kłopoty. Choć Widzew był najbogatszym klubem w trzeciej i drugiej lidze, to każdy awans był wywalczony z ogromnymi problemami. Właściwie poza tym z czwartej do trzeciej ligi, kiedy tych dużych pieniędzy jeszcze nie było. A tak na każdym poziomie rozgrywkowym zespół spędził dwa lata zanim awansował. W trzeciej lidze już na nowym stadionie (sezon 2017/2018) zespół objął Franciszek Smuda. To była jego piąta przygoda z Widzewem. Drużyna jednak nie potrafiła uciec rywalom. O awans kibice drżeli do ostatniego meczu. Mało tego, by wejść do drugiej ligi potrzebne było zwycięstwo już pod wodzą Radosława Mroczkowskiego. A w Ostródzie długo zanosiło się na remis - do 76. minuty był remis i dopiero w końcówce łodzianie zapewnili wygraną. Awanse w męczarniach - dobra jesień, fatalna wiosna Kolejny sezon zakończył się sportową kompromitacja. Choć jesienią Widzew miał już 11 punktów przewagi, to wiosną zaliczył 10 remisów z rzędu i nie awansował. Od kompromitacji w następnym sezonie (2019/2020) zespół uchronił... słupek. Łodzianie znów świetnie grali jesienią i ponownie kiepsko wiosną. Byli jednak wciąż na miejsce gwarantującym awans. W ostatniej kolejce zwycięstwo gwarantowało awans, ale przegrali u siebie ze Zniczem Pruszków. Gdyby goniący ich GKS Katowice wygrał, wyprzedziłby łodzian w tabeli. Tyle że zremisował a w doliczonym czasie zawodnik śląskiej drużyny trafił w słupek. I Widzew awansował. Pierwszy sezon w nowej lidze okazał się tradycyjny - niezła jesień, fatalna wiosna i dopiero dziewiąte miejsce. Drugi rok na zapleczu ekstraklasy był już dużo lepszy. Tyle że znów Widzew dotknął syndrom "rundy rewanżowej". Jesienią zdobyli 39 punktów (średnio 1,95 na mecz), wiosną tylko 20 (1,53). Do tego przegrali cztery razy u siebie, co w pierwszej rundzie im się nie zdarzyło. W efekcie przed ostatnią kolejką sezonu znów nie byli pewni awansu. By wrócić do ekstraklasy po ośmiu latach ponownie musieli wygrać na własnym boisku, by nie oglądać się na goniącą Arkę Gdynia. I po wielkich emocjach to się udało.