Widzew wrócił do Ekstraklasy. Po finansowym bankructwie droga z czwartej ligi zajęła osiem lat. Mogło, a nawet powinno być szybciej, ale nie udało się do końca wykorzystać efektu nowego stadionu - kibice dostali obiekt z prawdziwego zdarzenia i wypełnili go po brzegi. Dali klubowi potężny zastrzyk gotówki jak na niższe klasy rozgrywkowe, a pełne trybuny przyciągnęły też sponsorów. Widzew był krezusem, ale w trzeciej, drugiej i w pierwszej lidze spędził po dwa lata. W końcu do Ekstraklasy awansował i zagrał pierwszy raz po ponad ośmiu latach. Widzew postawił się Pogoni Przed inauguracją sezonu nie brakowało obaw, że skończy się wysoką i łatwą przegraną. W Szczecinie Widzew postawił się jednak drużynie z czołówki - Pogoni, ale przegrał. I choć pozostawił po sobie dobre wrażenie, to jednak punktów do Łodzi nie przywiózł. A to w piłce jednak jest najważniejsze. Piłkarze Widzewa zagrali odważnie, bez kompleksów, z ogromną ambicją, ale zwyczajnie nie wystarczyło umiejętności. Choć Widzew zrobił już sześć transferów, to na boisku w Szczecinie w podstawowym składzie było tylko dwóch nowych piłkarzy. Dziewięciu zawodników z wyjściowej jedenastki było w kadrze w poprzednim sezonie. Ktoś by zauważył, że to stabilizacja, a może nagroda za awans. Jednak każdy trener po prostu wystawiłby najlepszych. A tak np. Janusz Niedźwiedź wolał postawić w ataku (na pozycji nr 9) na skrzydłowego Bartłomieja Pawłowskiego, a nominalnych napastników Jordiego Sancheza zostawić na ławce a Mattię Montiniego w Łodzi. To wiele mówi. Ofensywa Widzewa woła o wzmocnienie Widzew wciąż nie zadbał odpowiednio o ofensywę. Kiedy przegrywał 1-2 i trener w końcu przypomniał sobie o rezerwowych, zmiennicy nie zrobili na boisku różnicy na plus. Beniaminek Ekstraklasy wciąż ma za wąską kadrę jak na wymogi ligi. Brakuje mu co najmniej dwóch ofensywnych zawodników, w tym napastnika, który gwarantowałby regularne strzelanie goli. Sanchez i Montini to dwa wielkie znaki zapytania, a z Pawłowskim na pozycji nr 9 nie da się rozegrać całego sezonu i zakończyć go sukcesem. Za to Widzew zmienił niemal cały blok defensywny, którego dobre rozumienie jest kluczowe, by nie tracić goli. Ci wspomniani nowi w podstawowym składzie, to właśnie dwóch z trzech stoperów. I choć można było liczyć na ich zagranie, bo Mateusz Żyro z Bożidarem Czorbadżijskim grali razem w poprzednim sezonie w Stali Mielec, to właśnie problemy z komunikacją sprawiły, że Widzew stracił pierwszą bramkę. Drugą po tym jak Wahan Biczachczjan zakręcił Juliuszem Letniowskim. Trener Niedźwiedź przyznał, że indywidualne błędy ważą dużo więcej niż w pierwszej lidze. Jego zespół przekonał się o tym boleśnie na własnej skórze. Zresztą Jens Gustafsson, trener Pogoni po meczu stwierdził, że Widzewie niczym go nie zaskoczył, bo wiedział jak zagra. Kibice Pogoni i Widzewa ponad podziałami Wiele razy podczas drogi z trzeciej ligi do krajowej elity słyszałem, że Widzewa bardzo brakuje w Ekstraklasie. Wielu z tych, którzy odwiedzili stadion w Łodzi było pod wrażeniem pełnych trybun i dopingu. Mi zaimponowali też kibice Pogoni. Nie tylko naciskali na klub, by wpuścić sporą grupę fanów Widzewa, których spiker zabawnie zapowiedział, jako "sympatyków Pogoni Szczecin z Łodzi", ale pokazali pozytywny doping skupiony na własnej drużynie. A ten dźwięk syreny okrętowej na rozpoczęcie połowy i po golach, to po prostu palce lizać. Mało tego obie grupy kibiców stały obok siebie i okazało się, że to możliwe. Szkoda tylko, że na razie stadion w Szczecinie jest otwarty tylko w połowie. Pełny powinien jeszcze spotęgować pozytywne wrażenie. To dopiero pierwsza kolejka, ale Widzew na boisku pokazał, że mimo porażki, powinien do Ekstraklasy pasować. Napędził Pogoni sporo strachu, ale musi pamiętać, że pięknymi porażkami i komplementami o odważnej grze w lidze się nie utrzyma. Zespół należy wciąż wzmocnić, przede wszystkim w ataku.