Andrzej Klemba, Interia.pl: Po ostatnim sezonie w Widzewie doszło do rewolucji. Wydawało się, że i pan padnie jej ofiarą. Został pan jednak w zespole i dwóch pierwszych meczach jest jednym z najlepszych zawodników. Skąd ta przemiana? Dominik Kun: Rzeczywiście poprzedni sezon nie był najlepszy w moim wykonaniu i moja przyszłość była niepewna. W końcówce rozgrywek forma wróciła i tym chyba się obroniłem. Teraz gram w pierwszym składzie i w kolejnych meczach też chce dokładać cegiełkę do zwycięstw Widzewa. Chyba posłużyła mi zmiana pozycji. W poprzednim sezonie zwykle występowałem na skrzydle. Teraz jestem w środku. W obydwu spotkaniach wystąpiłem na pozycji nr 8. Może jeszcze lepiej bym się czuł tuż za napastnikiem. Wydaje mi się, że w tym miejscu na boisku mogą dać więcej zespołowi. A co zmienił trener Janusz Niedźwiedź? - Gołym okiem widać postęp w grze drużyny. Każdy z zawodników coś zaczerpnął od nowego szkoleniowca, który dużą wagę przykłada do dbania o szczegóły. Trener zwraca uwagę nawet na ustawienie ciała i kierunek przyjęcia piłki. Dzięki temu gra wygląda płynniej. Detale mogę decydować o wynikach. Trener nie odkrył nieznanych nam rzeczy, ale zwraca na nie uwagę. Trzeba jednak pamiętać, że za nami dopiero dwa mecze i my doskonale wiemy, że sporo jest do poprawy. Niemniej kierunek jest dobry. Po tych dwóch meczach mam wrażenie, że nawet jak stracicie gola, a tak było w Sosnowcu, to zespół wciąż wierzy. W poprzednim sezonie chybna tylko raz na wyjeździe odrobiliście straty i wygraliście. I to z najsłabszym zespołem - GKS Bełchatów. - Teraz mamy styl grania, który nawet po straconej bramce się nie zmienia. Wcześniej rzeczywiście bywało tak, że gol sprawiał, że wszystko się sypało. Może to też kwestia większej pewności siebie na boisku. Jest plan i każdy wie, co ma robić na swojej pozycji. Skupiamy się, by odgrywać swoje role i stracona bramka nas nie paraliżuje. Może pod tym względem sfera mentalna jest silniejsza. Widzew zaczął być w końcu groźny ze stałych fragmentów. Dużo nad nimi pracujecie? - Właściwie w każdym tygodniu je trenujemy. To nam pomaga w grze i jest bardzo groźną bronią. Mam sporo pomysłów i w zanadrzu kolejne rozwiązania, ale zawsze pozostaje kwestia wykonania i rywale na boisku, którzy nie będą stać. Nawet gol z Zagłębiem był efektem, może nie bezpośrednim, bo było jeszcze kilka podań, wyrzutu z autu. W poprzednim sezonie Widzew z trudem stwarzał sytuacje i strzelał mało bramek. Teraz jest z tym o wiele lepiej, pięć goli w dwóch meczach, ale sporo okazji marnujecie. - To prawda. Sam miałem dobre sytuacje, ale ich nie wykorzystałem. Cieszy to, że stwarzamy, a na dodatek wygrywamy. Pomimo pięciu bramek, okazji było dużo więcej. Trzeba szanować to, co jest, bo przeciwnik też robi wszystko, by nam przeszkodzić. W poprzednim sezonie jesienią traciliśmy sporo goli i wiosną chcieliśmy to poprawić. Z tyłu było lepiej, ale okazało się, że kosztem ataku. Teraz ten balans jest dużo lepszy. Gdy spojrzeć na pozycje, na których pan grał w trakcie kariery, to nie był pan jeszcze napastnikiem i bramkarzem. - Jedni twierdza, że taka uniwersalność to zaleta, inni, że czasem problem, bo nie mam jednej głównej pozycji. Teraz w Widzewie jest sporo rotacji nawet w trakcie meczu. Czasem zamieniam się i jestem skrzydłowym, ale po poprzednim sezonie niewiele za tym przemawia [jeden gol i jedna asysta - przyp. red.]. Teraz już dwa razy wypracowałem kolegom bramkową okazję. Najbliżej mi chyba do pozycji nr 10. O co gra Widzew? - O to, by wygrać każde kolejne spotkanie. A marzymy wspólnie z kibicami, by awansować do ekstraklasy. Rozmawiał Andrzej Klemba