- Każdy mecz trwa 90 minut, a my dobrze prezentowaliśmy się tylko przez pierwsze 45. Uważam, że mogliśmy osiągnąć w Gdańsku korzystny rezultat, bo Lechia była w naszym zasięgu. Błędem chyba było to, iż za bardzo się otworzyliśmy i zbyt szybko poszliśmy na wymianę ciosów. Los nas jednak ukarał i słono za to zapłaciliśmy - mówi portalowi INTERIA.PL Lisowski. W Gdańsku Widzew przegrał jednak zasłużenie. Przed przerwą goście byli minimalnie lepsi, po - zdecydowanie słabsi. - Myślę, że do zwycięstwa zabrakło nam, nie pierwszy raz w tym sezonie, skuteczności pod bramką rywala. Gdybyśmy w pierwszej połowie wykorzystali te okazje, które mieliśmy, to mecz ułożyłby się zupełnie inaczej. A przecież do przerwy mogliśmy prowadzić 1:0, albo i nawet 2-0 - przekonuje Lisowski. Ostatecznie lechiści wygrali 3-1, choć rozmiary tego zwycięstwa mogły być wyższe. W ataku szaleli przede wszystkim Paweł Buzała i Bedi Buval, stwarzając ogromne zamieszanie pod bramką Macieja Mielcarza. Francuski napastnik, choć na listę strzelców nie wpisał się ani razu, mógł skompletować hat-tricka. Dwukrotnie zmarnował sytuacje sam na sam, a także trafił w poprzeczkę. - Po porażce z Lechią znaleźliśmy się na miejscu spadkowym. Najbliższe spotkanie z Górnikiem Zabrze nabiera więc kluczowego znaczenia. Tabela jest jednak bardzo spłaszczona i np. dwa zwycięstwa mogą sprawić, że znajdziemy się w górnej części - twierdzi Lisowski. - Mimo niezbyt dobrej sytuacji, nie martwimy się o utrzymanie. Myślę, że możemy spać spokojnie. Zobacz także: Lechia Gdańsk - Widzew Łódź 3-1 Terminarz i tabela polskiej Ekstraklasy