Piotra Grzelczaka zastałem w podróży. Był właśnie w drodze z wyjazdowego meczu swojej drużyny FK Atyrau z Ordabasy Szymkent - to liga Kazachstanu. Atyrau leży nad Morzem Kaspijskim, a Szymkent przy granicy z Uzbekistanem. To odległość, bagatela, 2 tysięcy kilometrów. Jak się podróżuje na takie spotkanie? - Samolotem, a jeśli w mieście rywala nie ma lotniska, lecimy do najbliższego, przesiadamy się do autobusu lub w skrajnych przypadkach taksówki - tłumaczy nam Grzelczak, który w wyjazdowym meczu, który jego drużyna wygrała 2-1, zagrał 20 minut. W podstawowym składzie Atyrau wystąpił Paweł Baranowski, niegdyś obrońca GKS Bełchatów, Stomilu Olsztyn, Podbeskidzia Bielsko-Biała, a ostatnio Górnika Łęczna. Na mecz taksówką? - nie dowierzamy, dlatego prosimy "Grzela" o potwierdzenie. - Tak, to żaden problem, benzyna w Kazachstanie kosztuje 2 zł za litr - wyjaśnia wychowanek Widzewa Łódź. Jak wygląda dziś życie w Kazachstanie? Gdy rozmawialiśmy z Grzelczakiem na początku pandemii koronawirusa, sytuacja była bardzo niewesoła: - Dziś, na szczęście życie wróciło do normy, wszystko jest jak dawniej - mówi zawodnik, który gra w Atyrau od 2018 r. - Na pewno zmieniła się na niekorzyść sytuacja finansowa tutejszych klubów, zarabia się mniej, oczywiście są wyjątki - Chorwat Marin Tomasow z Astany zarabia więcej niż piłkarze Legii Warszawa. Po 15 rundach spotkań (gra się systemem wiosna - jesień) zespół Polaków zajmuje ósme miejsce w 14-drużynowej kazachskiej Superlidze. Liderem jest Aktobe, drugie miejsce zajmuje Astana, która ostatnio dwukrotnie przegrała w 2. rundzie eliminacji Ligi Konferencji z Rakowem Częstochowa, co zresztą przewidział Piotr Grzelczak, w krótkiej rozmowie przed pierwszym z meczów. - Oglądałem mecz rewanżowy w telewizji. Raków jest dobrze poukładanym i zdyscyplinowanym zespołem, dzięki temu już w pierwszym meczu zdobył sporą zaliczkę (5-0) przed rewanżem i w efekcie z łatwością awansował. Nie bez wpływu na losy tej rywalizacji był fakt, że Astana boryka z problemami organizacyjnymi, w podróż do Polski wyruszyli dopiero dzień przed meczem. Przy sporej odległości, która dzieli Kazachstan od naszego kraju miało to na pewno znaczenie - wyjaśnia 34-letni zawodnik. Obecny pracodawca Piotra Grzelczaka, FK Atyrau występuje w biało-zielonych strojach, dla tego piłkarza to nie pierwszyzna. Po występach w macierzystym Widzewem przeszedł do mającej takie właśnie barwy, Lechii Gdańsk. Rozmowa błyskawicznie schodzi na najbardziej pamiętny mecz skrzydłowego w Gdańsku - właśnie mija dziewięć lat od tzw. "Supermeczu", w którym Lechia na gdańskim stadionie towarzysko 2-2 zremisowała z FC Barcelona, a Grzelczak zadziwił piłkarski świat niezwykłą bramką strzeloną "Blaugranie". Wcześniej gdańscy kibice patrzyli na zawodnika spode łba, mimo że mecz z Barcą był towarzyski - wszystko odmienił. Od tej pory "Grzelu" stał się jednym z ulubieńców kibiców, również dlatego że seriami strzelał efektowne bramki. Jak mówili jego koledzy z zespołu: jak trafiał to z orkiestrą. W efekcie zapracował na pseudonim "Mr Wolej". Po pierwszej połowie meczu Lechii z Barceloną był remis 1-1. Pięć minut po przerwie świat, nie tylko piłkarski, na chwilę stanął w miejscu. - Krył mnie Martin Montoya, jeden z zawodników z podstawowego składu. Trzymałem rękę na nim, to nawet nie było świadome zagranie, być może inny arbiter gwizdnąłby faul. Sędzia pewnie nie widział tej sytuacji tak dokładnie i wyszło na moje - opowiadał Grzelczak na łamach serwisu LechiaHistoria.pl. Chwilę później zasunął z całej siły "pod ladę" i Biało-Zieloni wyszli na sensacyjne prowadzenie z drużyną Lionela Messiego, który zresztą niebawem wyrównał stan rywalizacji. "Mr Wolej" zapisał się wtedy w dziejach światowej piłki (to był debiut Neymara w Barcelonie), ale ta historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Przed meczem trener Lechii, którym wówczas był Michał Probierz nie wróżył zawodnikowi długiej przyszłości w Biało-Zielonych barwach. - Przed meczem trener Probierz wziął mnie na bok i mówił, że to jest dla mnie mecz ostatniej szansy. Chciał mnie dobrze zmotywować, jest z tego znany. Na odprawie przed meczem mówił do Adama Pazio: przy stałych fragmentach gry, ty kryjesz Messiego. Cała szatnia wybuchła śmiechem. Trener sam na niego spojrzał i zaczął się śmiać. Michał Probierz jest tym szkoleniowcem, którego "Grzelu" spotkał na początku swej seniorskiej drogi piłkarskiej. Był wówczas młodym zawodnikiem aspirującym do gry w pierwszej drużynie macierzystego Widzewa Łódź. - Wziął na trening trzech zawodników z drużyny juniorskiej, w tym mnie. Pamiętam pierwszy sparing, była gra wewnętrzna. Miałem zawodnika lepiej ustawionego, mogłem mu do pustej bramki podać. Ale strzeliłem bramkę. Po tym trener strasznie mnie zjechał. Potem mieliśmy jechać do Zakopanego na obóz, Probierz wziął mnie na rozmowę: "Biorę cię na obóz, ale jak przyjdzie jakiś zawodnik testowany, będziesz musiał pociągiem wrócić." Dla mnie to było ogromne wyróżnienie, że mogę jechać z I drużyną. Całe życie chodziło się na mecze Widzewa, a tu mogłem koszulkę założyć i potrenować. Sparingami przekonałem do siebie trenera i prezesa Zbigniewa Bońka. Po jednym sparingu wygranym z Górnikiem Zabrze 3-0, Boniek stwierdził, że jeden zawodnik mu się podoba, ale nie pamięta nazwiska. Po powrocie z obozu podpisałem pierwszy zawodowy kontrakt. Może kiedyś tam wrócę? - zastanawia się Piotr Grzelczak, który jest nie tylko wychowankiem Widzewa, ale i jego wiernym kibicem. Za kogo zatem będzie ściskał kciuki "Grzelminator" (ksywa wymyślona przez Brazylijczyka Deleu) w niedzielnym meczu Ekstraklasy między Widzewem Łódź i Lechią Gdańsk? Spotkanie rozpocznie się w niedzielę o godz. 20. - Bardzo ciężko wytypować wynik tego meczu. Widzew jest beniaminkiem i zagra po raz pierwszy u siebie w Ekstraklasie po ośmioletniej przerwie. Ciśnienie jest ogromne. Lechia Gdańsk to od lat czołowa drużyna ligi i świeżo rywalizowała w europejskich pucharach. Mam nadzieję obejrzeć ciekawy mecz dla mnie i kibiców zgromadzonych licznie na stadionie. Oczywiście minimalnie mocniej moje serce będzie biło do Widzewa, w końcu stąd jestem. Wiadomo, że marzę o mistrzostwie Polski dla RTS, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie Widzew musi zapewnić sobie spokojne utrzymanie, w kolejnych latach powalczyć o puchary. To za duży klub, żeby zadowolić się przeciętnością - kończy optymistycznie Piotr Grzelczak, wychowanek Widzewa Łódź, który w barwach Lechii Gdańsk strzelił bramkę FC Barcelonie i przyćmił samego Neymara. Maciej Słomiński, Interia