Andrzej Klemba, Interia: Trzecie miejsce Widzewa po rundzie jesiennej to dla pana niespodzianka? Mateusz Dróżdż: - Może nie tyle niespodzianka, co zaskoczenie, że praca z drużyną tak szybko dała efekty. Podchodzimy do tego jednak spokojnie. Gdybyśmy nie wygrali z Koroną, to byśmy byli na siódmym, a nie na trzecim miejscu, a przewaga nad strefą spadkową nie byłaby jeszcze taka duża. Choć za nami pół sezonu, to różnice punktowe nie są jakieś wielkie. Mnie bardziej cieszy, że klub na różnych szczeblach się rozwija. Nie jest idealnie, jest dużo rzeczy do poprawy, ale mamy już solidne podstawy. Wynik sportowy nas cieszy, ale patrzymy w przyszłość z pokorą. Gdybyśmy wiosną powtórzyli wynik z jesieni, to byłoby to spełnienie marzeń. Właściciel Widzewa stwierdził, że on teraz marzy o mistrzostwie, choć oczywiście nie od razu, tylko w perspektywie kilku lat. Co pan na to? - Byłem w radzie nadzorczej klubu, który skończył sezon na trzecim miejscu i fajnie byłoby to powtórzyć. Mistrzem Polski na szczeblu seniorskim jeszcze nie byłem. To byłby wielki sukces dla mnie i całego klubu. Jednak ja już teraz wiem, że przyszły rok będzie cięższy niż ten, który się kończy. Między innymi z powodów finansowych. Drugi sezon po awansie jest zwykle trudniejszy, na dodatek koszty funkcjonowania klubu rosną, a miejsc komercyjnych, które możemy zaproponować jest coraz mniej. Dlatego do nowego roku przygotowujemy się nie tylko pod względem sportowym, ale też zarządczym. Jeśli będziemy w czołowej szóstce, to dostaniemy zastrzyk finansowy. I wejście w przyszły sezon będzie wtedy łatwiejsze. Widzew wzmocni się w przerwie zimowej? - Rozmowy są zaawansowane i na razie liczymy, że uda się zrealizować dwa transfery. Zobaczymy też, kto odjedzie z zespołu. Wtedy będzie miejsce dla kolejnych nowych zawodników. Na razie nie ma oficjalnych ofert kupna naszych piłkarzy, ale wiemy, że są obserwowani i nie wykluczamy sprzedaży. Liczba transferów to była decyzja sztabu szkoleniowego, ale także sytuacji finansowej. Nic chcemy zadłużać klubu i robić coś na kredyt. Może uda się zrealizować transfer jeszcze w tym roku, ale specyfika okresu przygotowawczego w tym sezonie jest taka, że raczej te rozmowy się przedłużają. I to nie tylko w Widzewie, ale także w innych klubach. Menedżerowie i zawodnicy często uważają, że jeszcze mają czas, bo okres przygotowawczy jest dłuższy Ta dwójka nowych zawodników to będą obcokrajowcy? - Chciałbym by był to Polak i piłkarz zagraniczny. Zdajemy sobie jednak sprawę, że ściągnięcie rodzimego gracza to trudna sprawa. Na spotkaniu opłatkowym w klubie rozmawiał pan w cztery oczy z wiceprezydentem Łodzi Adamem Pustelnikiem. Jest szansa na przełom w trwającym konflikcie na linii miasto - klub? - Jest pewien postęp, ale to wymaga spotkań i rozmów. Cieszymy się z małych gestów, ale czekamy na większe, które doprowadzą do oczekiwanych przez nas efektów. Osoby, które nieformalnie zarządzają miastem, wciąż się z nami nie kontaktują a ich stanowisko względem klubu nie ulega zmianie. Dzięki współpracy np. z dyrektorem Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji oraz wiceprezydent miasta Joanną Skrzydlewską udało się złożyć do ministerstwa sportu wniosek o remont bazy treningowej. Bez nich nie byłoby to możliwe. Dziękuję też, że mogliśmy w końcu merytorycznie porozmawiać o tych sprawach. Z tymi osobami relacje zawsze były dobre. Odbieramy to jako krok ku normalności, ale zdajemy sobie sprawę, że nie odwiedzają nas osoby decyzyjne. Chciałbym, żeby to był przełom w relacjach z miastem, ale z drugiej strony dostałem też odpowiedzi na moje pozwy za naruszenie dóbr osobistych [miasto opublikowało film szkalujący prezesa Widzewa - przyp. red.] i tam przełomu nie widać, a wręcz przeciwnie. A relacje z Miejską Areną Kultury i Sportu, która zarządza stadionem wciąż są trudne? - Operacyjnie, czyli na co dzień, działamy sprawnie, ale systemowo nie. Nie ma kontaktu na linii zarząd Widzewa - zarząd MAKiS, tak jak miało to miejsce przed meczem z Legią Warszawą. Jesteśmy otwarci na rozmowy i nie ma sytuacji, by ktoś komuś robił coś na złość. Czeka nas rozmowa w temacie brandingu stadionu, bo kończy się umowa. Negocjujmy pisemnie i ustalimy być może osoby, które w tym temacie będą reprezentować obie strony. Udaje się nam zrealizować wiele bieżących spraw, ale osoby, które współpracują z nami na co dzień nie podejmują decyzji w tych najważniejszych sprawach. Choć bez udziału pracowników MAKiS-u, tych którzy zajmują się sprawami operacyjnymi, nie bylibyśmy w stanie zrealizować wielu rzeczy. Kością niezgody wciąż pozostaje, kto będzie zarządzał tzw. lożą prezydencką. Coś się ruszyło w tym temacie? - Padła propozycja ze strony miasta, by tym skajboksem zarządzało Stowarzyszenie RTS Widzew [mniejszościowy udziałowiec klubu - przyp. red.]. Taką propozycję skierowano do tego podmiotu, nie do klubu. My nie chcemy takiego rozwiązana, tylko takiego samego jak na stadionie ŁKS. Tam loża prezydencka jest w gestii klubu. Tak samo powinno być na Widzewie. Nie mamy problemu, by zapraszać na nasz stadion osoby z każdej opcji politycznej. Na wspomnianym spotkaniu opłatkowym był zarówno wojewoda łódzki [PiS], jak i przedstawiciele samorządu [PO]. Gości różnych partii politycznych widziałem w loży prezydenckiej chociażby na meczu otwarcia stadionu ŁKS-u. Dlaczego u nas miałoby inaczej? Kiedyś było tak, że część osób np. związanych z biznesem do tej loży zapraszało miasto, a część klub. Tak się nie da? - To może i byłoby możliwe. Tyle że na listach często były osoby niezwiązane z żadnym biznesem. My zawsze, gdy były prośby z urzędu miasta, czy też MAKiS, dotyczące wpuszczenia posłów czy senatorów, nigdy nie robiliśmy problemów, choć wiadomo, że na stadionie Widzewa brakuje miejsc. Na pewno się dogadamy, ale skajboks musi być we władaniu klubu. Nie będziemy robili problemów miastu, jeżeli loże prezydencką będą traktować, w sposób jaki wymaga tego to miejsce. Rozmawiał Andrzej Klemba