Można było zakładać, że emocje w walce o ekstraklasę będą trzymały do końcowych sekund. Przed ostatnią kolejką drugi w tabeli Widzew miał punkt przewagi nad Arką. Jasne więc było, że łodzianom awans zagwarantuje zwycięstwo, a gdynianie musieli czekać na ich potknięcie i oczywiście samemu wygrać. Widzew i Arka - faworyci na papierze Jeśli spojrzeć na tabelę, to w teorii obie drużyny były faworytami, bo grały u siebie. Tyle że rywale też mieli o co grać. Zarówno Podbeskidzie Bielsko-Biała, jak i Sandecja Nowy Sącz mogły jeszcze wejść do strefy barażowej. Potrzebne im były jednak zwycięstwa. W tej lidze jednak nie wszystko jest takie proste. Podbeskidzie długo wiosną spisywało się fatalnie i dopiero po zmianie trenera zaczęło wygrywać. Widzew z kolei w tym roku cały czas nie gra na miarę oczekiwań, a do tego u siebie częściej przegrywał niż wygrywał. Mimo tego na 33. kolejki tylko w trzech nie był na miejscu dającym bezpośredni awans. Arka odrobiła i straciła Arka w rundzie rewanżowej odrobiła 10 punktów straty do łodzian i kiedy na chwilę wyprzedziła ich w tabeli, to kolejne dwa mecze przegrała. Wreszcie Sandecja - tydzień temu mogła zapewnić sobie grę w barażach, ale na własnym boisku nie potrafiła pokonać bezpośredniego rywala Chrobrego Głogów. Za to z tej czwórki najlepiej spisuje się na wyjazdach. W Łodzi atmosfera była napięta. Gdyby Widzew wygrał wiosną choć jeden więcej z meczów u siebie, byłby w ekstraklasie. Albo gdyby tydzień temu w końcówce meczu w Legnicy wykorzystał rzut karny, z Podbeskidziem świętowałby awans. Widzew - fani zawsze na medal A tak piłkarze trenera Janusza Niedźwiedzia musieli wznieść się na wyżyny. W końcu zagrać tak jak na kandydata do ekstraklasy przystało. A ostatnie występy zwłaszcza u siebie nie dawały powodów do optymizmu. Fani wierzyli jednak w sukces. Bilety, które trafiały do sprzedaży (właściciele karnetów, którzy wiedzą, że nie będzie ich na meczu mogą zwalniać miejsca) schodziły na pniu. Kibice tradycyjnie stanęli na wysokości zadania - na trybunach był komplet. Pawłowski bohaterem Widzewa Widzew zaatakował od początku z pasją. Sygnał do ostrej gry dał Juliusz Letniowski, który razem z Bartłomiejem Pawłowskim rozpoczęli pressing. I już w piątej minucie ten drugi był na ustach 18 tysięcy kibiców na stadionie. Ale wszystko zaczęło się od Marka Hanouska, który pobiegł do wydawało się straconej piłki, zgarnął ją sprzed nosa rywala, przebiegł 20 metrów i prostopadle zagrał. Pawłowski wygrał pojedynek biegowy z Julio Cesarem i pokonał bramkarza. Stadion zadrżał w posadach i niemal uniósł się od wybuchu radości. Po chwili sędzia przerwał na kilkadziesiąt sekund mecz po tym jak kibice Widzewa odpalili race i świece dymne. Owacja na stojąco dla obrońcy Widzew szybko strzelił gola, ale wynik trzeba było utrzymać jeszcze 85 minut. Podbeskidzie nie zmierzało oddać pola i zaczęło groźnie atakować. W polu karnym łodzian było gorąco zwłaszcza po dośrodkowaniach, bo goście mieli wyższych zawodników. Widzew miał jednak lepsza okazję - po strzale Patryka Lipskiego Matvei Igonen odbił piłkę na słupek. W 30 minucie gospodarze stracili Patryka Stępińskiego, podstawowego obrońcę. Kibice podziękowali mu owacją na stojąco. Po chwili komunikat spikera zmroził fanów: "Poproszę ekipę karetki do szatni Widzewa". Stępiński był przytomym, ale pojechał na badania do szpitala. Podbeskidzie wyrównuje, Widzew odpowiada Minęło zaledwie półtorej minuty i był remis. Konrad Gutowski świetnie prostopadle zagrał do Mathieu Scaleta i było 1-1. Widzew błyskawicznie oddał cios - najpierw strzał Pawłowskiego odbił cudem bramkarz, ale piłka spadła pod nogi Dominika Kuna, który z bliska się nie pomylił. Goście częściej byli przy piłce, ale groźniejszy był Widzew. Strzały Lipskiego, Hansena czy Terpiłowskiego mijały jednak bramkę.