Widzew od rana informował, że z powodu deszczu rozegranie meczu przyjaźni stoi pod znakiem zapytania. Woda wdarła się do pomieszczeń klubowych i zalała murawę. System drenażu nie był w stanie jej odprowadzić i mimo usilnych prób działaczy sędzia podjął autonomiczną decyzję i odwołał spotkanie. "Piłkarze, trenerzy i działacze obu klubów chciały rozegrać mecz, ale został przełożony" - mówił spiker meczu. Decyzja arbitra oczywiście została przyjęta z ogromnym niezadowoleniem. Na trybunach był komplet - około 17 tysięcy osób. To miało być święto kibiców Ruchu i Widzewa, którzy są ze sobą zaprzyjaźnieni. - Dla mnie decyzja jest niezrozumiała i dziwna. Wszyscy związani z klubem chcieli grać i tego pewnie chcieli kibice. Sędzia Kwiatkowski podjął inna decyzję. Stan murawy się poprawiał i wiele osób pracowało, by była gotowa do gry - mówił Michał Rydz, prezes Widzewa. Boisko zwłaszcza na bokach nie nadawało się na gry. Stała tam woda. Sędzia Tomasz Kwiatkowski wykonywał testy. Po strzale z rzutu karnego piłka stanęła jednak w wodzie przed bramką. Prezes Widzewa: Jakoś po drugiej stronie Łodzi udało się zagrać Co ciekawe niespełna siedem kilometrów na zachód od stadionu Widzewa, jest obiekt ŁKS. Tam oczywiście też padało, ale nie pokrzyżowało to planów rozegranie meczu drugiej ligi. Rezerwy beniaminka ekstraklasy grają tak jak pierwsza drużyna na stadionie przy al. Unii. W niedzielę gościli Skrę Częstochowa i mecz doszedł do skutku. W mediach społecznościowych ŁKS w subtelny sposób zauważano problemy sąsiada. "U nas trochę padało, ale gramy" - poinformowali na platformie X (dawny twitter). - Jakoś po drugiej stronie Łodzi udało się rozegrać spotkanie. Wdrożyliśmy wszystkie procedury, które zadziałały, kiedy mieliśmy problemy ze rozgraniem meczu po opadach śniegu - podkreślaił prezes Widzewa. Kibice nie chcieli opuścić stadionu. Fani Ruchu odpalili race.