Nad pierwszym od ośmiu lat meczem Widzewa na własnym stadionie w Ekstraklasie wisiało fatum, ale ostatecznie nie zatriumfowało. Najpierw prezes klubu wieszczył, że z powodu późnej wymiany murawy (miało zawinić miasto - właściciel stadionu) łodzianie pierwszy mecz u siebie zagrają dopiero w siódmej kolejce. Widzew się nie poddał Potem spotkanie zaplanowane na 31 lipca mogły storpedować... europejskie puchary, w których występował rywal - Lechia Gdańsk. Nie wchodząc w szczegóły wyniki mogły się tak ułożyć, że trzeba by było niedzielne spotkanie przełożyć. Na szczęście tak się nie stało. Wreszcie plany próbowała pokrzyżować pogoda. W Łodzi mocno padało od soboty. W efekcie na stadionie doszło do awarii studzienek kanalizacyjnych i zalania niektórych pomieszczeń, w tym szatni. Pod znakiem zapytania był też stan świeżo położonej murawy. Pogoda jednak się poprawiła, strażacy pomogli wypompować wodę i można było wreszcie skupić się na emocjach czysto sportowych. Lechia jeszcze bez wygranej Łodzianie po dwóch kolejkach, w których grali na wyjeździe, mieli trzy punkty. Lechia pierwsze spotkanie sezonu przegrała (0-3 z Wisłą Płock), a drugie przełożyła w związku z występami w europejskich pucharach. Z Ligi Konferencji Europy odpadła, ale była równorzędnym rywalem dla Rapidu Wiedeń. Dlatego mogła się już skupić na lidze i pokazać Widzewowi, dlaczego w poprzednim sezonie zajęła czwarte miejsce. Janusz Niedźwiedź, trener gospodarzy niemal nie zmienił podstawowej jedenastki, która wygrała tydzień temu w Białymstoku. Jedynie na prawym wahadle Karola Danielaka zastąpił Paweł Zieliński. Dużo więcej zmienił Tomasz Kaczmarek. W bramce zamiast Duszana Kuciaka, był Michał Buchalik. Obrona była taka sama, ale zmiany były w pomocy. Nie było Kałuzińskiego, Kubickiego, Durmusa. Lechia zagrała dwoma napastnikami - Łukaszem Zwolińskim i Flavio Paixao. Szansę od początku dostali Kristers Tobers i Conrado. Widzew: Wróćiliśmy Przed rozpoczęciem spotkania cały stadion oddał cześć bohaterom Powstania Warszawskiego. W poniedziałek przypada 78. rocznica niepodległościowego zrywu. Po chwili na dwóch trybunach Widzew oznajmił, że wrócił do Ekstraklasy. Uniesione przez kibiców czerwone i białe folie utworzyły napis "We are back" (Wracamy). Tyle że już w piątej minucie kibice przeżyli zimny prysznic. Marcin Gajos przebiegł kilkanaście metrów, nikt go nie zatrzymywał i pięknym strzałem sprzed pola karnego dał prowadzenie Lechii. Trzeci gol Pawłowskiego Sześć minut później było już 1-1. Ręką w polu karnym zagrał David Stec i sędzia Szymon Marciniak podyktował rzut karny. Pierwszego gola od ośmiu lat na stadionie Widzewa w Ekstraklasie dla gospodarzy strzelił Bartłomiej Pawłowski. To dla niego trzecia bramka w trzecim meczu w tym sezonie. Po golu Widzew zaczął prowadzić grę, ale nie było łatwo przebić się przez obronę Lechii. W końcu udało się Fabio Nunesowi, ale jego mocny strzał obronił Buchalik. Lechia jednak pokazywała, że jest bardzo groźnym rywalem. Ofensywny tercet Zwoliński - Paixao - Conrado - Clemens niepokoił obronę Widzewa. To jednak gospodarze byli groźniejsi - dość łatwo przejmowali piłkę w środku boiska i wyprowadzali akcje. Problem w tym, że nie potrafili ich skutecznie zakończyć - za długo holowali piłkę, niedokładnie podawali lub za słabo strzelali. Bezlitosna Lechia W końcówce pierwszej połowy do głosu doszła Lechia i szybko pokazała jak wykorzystywać sytuacje. Po strzale Paixao Henrich Ravas odbił piłkę pod nogi Zwolińskiego, który nie zmarnował okazji. Po przerwie gospodarze próbowali odrobić straty. Pierwszą dobrą okazję mieli w 54. minucie - po akcji Pawłowskiego piętą strzelił Kun, ale obok bramki. Gospodarze próbowali uratować choćby punkt. Trener Niedźwiedź robił zmiany i w końcu osiągnął efekt. Piłkę wywalczył Hanousek, ta trafiła do Nunesa, który świetnie podał w pole karne - do piłki wyskoczył Jordi Sanchez i było 2-2. Widzewiacy zwietrzyli szansę na tezy punkty. A dopingowało ich 17202 kibiców. Tyle że Lechia ma Paixao. W 86. minucie dostał świetnie podanie od Rafała Pietrzaka, zwodem zwiódł Bożidara Czorbadżijskiego i technicznym strzałem pokonał Ravasa. Łodzianie mieli okazje, by kolejny raz wyrównać - strzał głową Karola Danielaka odbił Buchalik, podobnie jak dobitkę Jakuba Sypka.