Trener Kuszłyk zaskoczył mnie telefonem wieczorem przed godz. 20. Znaliśmy się z czasów, kiedy jeszcze pracował w Widzewie. Trenerem łódzkiej drużyny został w trudnym okresie - w 2000 roku Po wielkich sukcesach z końcówki lat 90. w klubie nie było pieniędzy. Sprowadzono więc mało znanego w Polsce szkoleniowca, który wcześniej prowadził kluby z niższych lig m. in. Hetmana Włoszczowa, Granat Skarżysko-Kamienna czy Tłoki Gorzyce. Pracował niecałe pół roku. W kontaktach z dziennikarzami okazał się świetnym człowiekiem. Tuż po tym jak został zwolniony, zaprosił mnie do swojego pokoju, pokazywał rozpisane długopisem w zeszycie wszystkie treningi. Potem spotkałem go w 2019 roku na turnieju kibiców Widzewa w Zelowie. Mimo ponad sześćdziesiątki na karku kopał jeszcze w piłkę. Po wybuchu wojny w Ukrainie zadzwoniłem do niego. Pamiętał mnie i opowiedział, co się dzieje. Wciąż wtedy pracował w zawodzie, a przecież w ubiegłym roku obchodził 71. urodziny. - Boję się o synów. Jeden jest stomatologiem, a drugi tutejszym radnym. Na razie mieszkam w mieście, ale strach jest coraz większy - mówił pod koniec lutego 2022 roku. Tym razem to on zadzwonił. Byłem zaskoczony, pomyślałem, że może przez przypadek wybrał numer. Odebrałem, ale to nie była pomyłka. Wrócił wspomnieniami do Widzewa. Z jednej strony żałował, że po zwolnieniu wyjechał z Polski. Kuszłyk: W Widzew mi wtedy nie płacono - Ale co miałem zrobić? Podczas pracy w Widzewie w ogóle nam nie płacono. Nie miałem za co żyć, a przecież wyniki były, choć zawsze mogły być lepsze. Byliśmy nawet na dziewiątym miejscu - podkreśla. - Nie bałem się podejmować trudnych decyzji. Posadziłem doświadczonego Woźniaka na ławce, a bronił młody Ludwikowski. I co? Zremisowaliśmy na przykład z Legią Warszawa, a powinniśmy wygrać, tylko prawidłowego gola nam nie uznali. Jeszcze dziś, 23 lata później, Kuszłyk ma pretensje do ówczesnego szefa Andrzeja Pawelca, że go zwolnił. - W meczu ze Stomilem Olsztyn było 1:1 i mieliśmy rzut karny w końcówce. Pawlak wziął piłkę i go zmarnował, a miał strzelać Poskus. Po następnym meczu przychodzi Pawelec i mówi, że mnie zwalnia - wspomina Kuszłyk. - Spakowałem torby i spotkałem drugiego z prezesów Andrzeja Grajewskiego. Pyta mnie co robię, to mówię, że Pawelec mnie wyrzucił. W Widzewie w 14 meczach cztery razy wygrał, cztery zremisował i sześć przegrał. Kiedy go zwolniono, zespół był na dziesiątym miejscu w tabeli. Z Polski wrócił na Ukrainę i został asystentem w Wołyniu Łuck. Z trenerem Witalijem Kwarcianym awansował do ukraińskiej ekstraklasy. Potem pracował m. in. w Zakarpattii Użhorod, Prykarpattii Iwano-Frankiwsk i z młodzieżą. Po wybuchu wojny w maju udało mu się wyjechać z Ukrainy. Został trenerem litewskiego FK Jonava. Objął zespół przed dziewiątą kolejką i pracował do 28. Zespół grał w ekstraklasie, ale nie wygrał ani jednego spotkania, a zaledwie trzy z 36 zremisował. - Tam byli niemal sami młodzi zawodnicy, po 17, 18 i 19 lat, a do tego ze trzech starszych - mówi Kuszłyk. Wrócił na Ukrainy. Teraz zadzwonił i mówi, że szuka pracy w Polsce. - Nie mam za co żyć. Tu dostaje w przeliczeniu 150 dolarów, a potrzeba z tysiąc, by normalnie funkcjonować. Chętnie bym wrócił do Polski i trenował klub. Mam 70 lat, ale sił jakbym był 20 lat młodszy. Raz, dwa mogę przyjechać - zapewnił Kuszłyk. - Może jakiś klub się zgłosi.