INTERIA.PL: Przy pierwszym golu zaliczył Pan ładną asystę. Problem w tym, że był Pan na spalonym. - Zaraz po meczu słyszałem takie głosy, że wychodziłem po piłkę z pozycji spalonej. Cóż, takie sytuacje się zdarzają. Sytuacji na powtórkach zbyt dobrze nie widziałem, więc wstrzymam się z oceną. Samo dośrodkowanie do Sernasa wyglądało imponująco. To wyćwiczone na treningach zagranie? - Tak. Mam za zadanie grać piłki po ziemi za obrońców albo wrzucać górą na głowę. W niedzielę wybrałem ten drugi wariant i padł gol. Pan chyba może się czuć największym wygranym letnich przygotowań. - To znaczy? Za kadencji trenera Pawła Janasa nie grał Pan zbyt wiele. Teraz u Andrzeja Kretka jest zupełnie inaczej. - Rzeczywiście, można tak powiedzieć. Podczas okresu przygotowawczego starałem się jak mogłem, chciałem przekonać do siebie trenera. Wygląda na to, że mi się udało, ale nie zamierzam spocząć na laurach. Będę dalej ciężko pracował. Po dwóch meczach macie cztery punkty. Jesteście zadowoleni? - Tak, bo to dobry rezultat. Tydzień temu był remis, teraz zwycięstwo, czyli jest postęp. Czekamy już na kolejne spotkanie. Wasz najbliższy rywal to Wisła Kraków. Z jednej strony wicemistrz Polski, z drugiej - zespół zupełnie bez formy. - Nie patrzymy na Wisłę. Musimy skupić się na sobie i jak najlepszym występie. Jeśli zagramy na miarę naszych możliwości, to wygramy. Zwycięstwo jest w naszym zasięgu. Rozmawiał: Piotr Tomasik