Choć nie był to długi okres, to w latach 1994-1997 Legia i Widzew między sobą rozstrzygały mistrzostwo. Za pierwszym razem zdobył go zespół ze stolicy, bo rywal zbyt często remisował na własnym boisku. Kolejny sezon był przedsmakiem wydarzenia z czerwca 1997 roku. Obie drużyny szły łeb w łeb i w 31. kolejce zagrały w Warszawie. Tym razem Widzew też przegrywał, ale tylko 0:1. Dużo szybciej odrobił straty i na dziewięć minut przed końcem strzelił zwycięską bramkę. Liczyły się tylko Legia i Widzew W sezonie 1996/1997 tez liczyły się tylko ta dwa zespoły. Przed decydującym meczem Widzew wyprzedzał drugą w tabeli Legią o punkt, a trzeci GKS Katowice aż o 22. Remis sprawiał, że łodzianie będą niemal pewni mistrzostwa. Wygrana Legii przechylała szalę na jej stronę. Drużyna trenera Mirosława Jabłońskiego miała, wydawało się, mocny argument - grała u siebie. - Wiedzieliśmy, że to jest mecz o mistrzostwo Polski i wystarczy go nie przegrać - mówił Maciej Szczęsny*, który przed sezonem zdecydował się na odważny krok i przeszedł z Legii do Widzewa. - Musieliśmy wygrać, bo w ostatniej kolejce rywale grali u siebie z Rakowem Częstochowa - przyznał Jacek Zieliński, kapitan Legii. Pierwsza strzela Legia Jeszcze przed spotkaniem snuto różne domysły - podkreślano, że wobec piłkarzy Widzewa działacze mają bardzo duże zaległości finansowe. - Nie widzieliśmy pieniędzy przez osiem czy dziewięć miesięcy. Prezes mówił, że człowiek z pieniędzmi już wjeżdża na rondo w Łodzi. Chyba kręcił się po nim cztery miesiące - uśmiechał się Mirosław Szymkowiak, pomocnik Widzewa. Bardzo szybko, bo już w 11 minucie Legia objęła prowadzenie po golu Cezarego Kucharskiego. - Marek Sierocki żartował, że musimy szybko strzelić gola, by pokazali go w Teleekspressie. Odpowiedziałem śmiejąc się, że to załatwię - mówił Kucharski. Do przerwy Legia prowadziła 1-0. - Wtedy mieliśmy taki zespół, że strata jednej bramki nie robiła na nas żadnego wrażenia. Graliśmy dalej swoje - podkreślał Radosław Michalski. Legia nie potrafi wbić gwoździa Tyle że w 57. minucie było już 2-0. Sylwester Czereszewski okazał się szybszy od Rafała Siadaczki, zbiegł do środka pola i z około 18 metrów pokonał Szczęsnego. - Byliśmy praktycznie pewnie, że jesteśmy mistrzem Polski - stwierdził Marcin Mięciel . Szymkowiak: - To miał być gwóźdź do trumny. Mógł go do końca wbić Kucharski, ale trafił w słupek i nie było 3-0. Trener Smuda zdecydował się ba zmiany i wpuścił m. in. Alexandru Curtiana. - Wtedy zaczęliśmy grać. Wprowadził spokój w środku pola - twierdzi Michalski. Arbiter pada na murawę Kluczowa była jednak kontuzja sędziego Andrzeja Czyżniewskiego. W 83 minucie arbiter upadł i na pomoc rzucili się masażyści obu drużyn. - Poczułem potworny ból i nie mogłem zrobić kroku. Ten mecz kosztował mnie dużo wysiłku - wspominał nieżyjący już Czyżniewski. - Zapewniam, że walizkach masażystów nie było środków płatniczych Narodowego Banku Polskiego. Łapiński: - Ta przerwa wytrąciła Legię z równowagi. Wydawało im się, że zaraz ten mecz się zakończy. Majak, Gęsior i szok na Łazienkowskiej W 88. minucie Curtianu zagrał świetną piłkę do Majaka, który wpadł w pole karne i strzelił na 1-2. - Ta bramka pokazała nam, że mecz się nie skończył. Mamy szansę, tylko tyle nam brakuje do remisu - dodał Łapiński. Rozpoczął się doliczony czas gry, kiedy Siadaczka podał w pole karne, a Dariusz Gęsior pięknym strzałem głową w tzw. okienko doprowadził do remisu. Szok przy Łazienkowskiej. Ten wynik niemal gwarantował tytuł Widzewowi. - W trampkarzach czy juniorach byłem napastnikiem i strzelałem dużo goli. Potem kiedy przegrywaliśmy, zawsze chciałem odrobić i nie można mnie było zatrzymać, bo ciągnęło mnie do ataku - powiedział Gęsior. Widzew nokautuje Legię Wszystko mogło się jeszcze odwrócić, bo przy 2-2 Legia zdobyła gola, ale ze spalonego. W odpowiedzi w 93. minucie Gęsior przedarł się prawą stroną, podał do Andrzeja Michalczuka, który z pole karnego strzelił na 3-2. - To jest nokaut Legii - mówił Janusz Basałaj, komentujący mecz w Canal+. Trzy minuty później sędzia Czyżniewski zakończył mecz. Nastąpił wybuch radości piłkarzy i kibiców Widzewa, a trener Smuda za moment poleciał w powietrze. - Nie jestem czarodziejem. Staram się zespół tak przygotować, by nie tracił nadziei do końca. Kilka razy w lidze czy europejskich pucharach sami się przekonali, że warto nie rezygnować - zaznaczał Smuda. Michalski: - Nie wierzyliśmy przy 0-2, że wygramy, ale chcieliśmy zdobyć choć jedną bramkę, okazało się, że zdobyliśmy aż trzy. Mecz włączany o północy Łodzianie świętowali mistrzostwo na oczach fanów i zawodników Legii. - Widzew był jak Rocky Balboa, którego Apollo Creed nie mógł dobić. Ląduje na dechach i ciągle wstaje, a jak opuszczam rękawice, to dostaje między oczy i świat się kończy. To wtedy cos takiego właśnie było - porównywał Bednarz. Mięciel: Nikt z nikim nie rozmawiał, niektórzy płakali. Przez godzinę siedzieliśmy i nikt nie poszedł pod prysznic. Nikt nie mógł się otrząsnąć i nie wierzył w to co się stało. - Jestem zmuszany do oglądania powtórek tego meczu. Mam wielu przyjaciół w Łodzi i często około północy ten mecz jest włączany - śmieje się Michalski. * Wypowiedzi na podstawie dokumentu Canal+ Łazienkowska 2/3