Warta Poznań wygrywała z Legią Warszawa, gdy istniały jeszcze stadiony Szyca czy przy Rolnej. Dzisiaj na Szycu rośnie spory las przykrywający resztki ruin giganta, a stadion przy Rolnej upamiętniać trzeba tabliczkami na ścianach bloków mieszkalnych i sklepów spożywczych w tym miejscu. To cała epoka, w trakcie której wyobrażenie sobie wygranej małej Warty nad warszawską potęga przechodziło ludzkie pojęcie. Teraz, gdy Warta gra w Grodzisku Wlkp, a własny stadion w Poznaniu dopiero stawia, wyobrażenie przestało przechodzić pojęcie już po minucie i dziewięciu sekundach meczu. Wtedy to po akcji Milana Corryna z Adamem Zrelakiem słowacki napastnik zdobył gola, a mały stadionik małej Warty ryknął z radości i trochę też śmiechu, że jednak w piłce wszystko jest możliwe.Także brutalna weryfikacja, gdyż VAR wykazał, że fragmenty nogi Słowaka gdzieś kawałek wystawały i z racji spalonego gola uznać nie można. Warta - Legia. Słupki, spalone Warta chciała jednak wykorzystać okazję i ruszyła na oszołomioną i niemrawą Legię, która miała dużych zdolności do kreowania sytuacji. Ruszyła, ale trwało to krótko i po pół godzinie letniej gry to legioniści już wyraźnie przejęli inicjatywę. Mecz zmienił się wtedy w teatr jednego aktora, którym był Albańczyk Ernest Muci. Miał dwie wyśmienite okazje bramkowe, z czego jedna po wymanewrowaniu poznańskiej obrony i nieporadnego tego dnia Roberta Ivanova była aż niewiarygodna. Muci uderzył jednak z bliska dość niefortunnie, a piłka zachowała się jak przy flipperze - odbiła od dwóch słupków i wyszła w pole. Żeby przynajmniej w słupkach był remis, trafił w niego także Łukasz Trałka, a chwilę potem warciarze ograli na środku boiska Tomaša Pekharta, zabrali mu piłkę i... tak koncertową okazję koncertowo zmarnowali.Legia jednak w końcu dopięła swego. Mateusz Hołownia wykorzystał gapiostwo Roberta Ivanova, a dośrodkowana piłka padła łupem Rafaela Lopesa. Tym razem już żadne spalone czy słupki nie wchodziły w grę, padł gol.Ernest Muci na drugą połowę nie wyszedł, zgłosił złe samopoczucie, więc Legia go straciła, ale dzięki temu dość szybko wbiła drugiego gola. W dość podobnych okolicznościach, bo do dośrodkowania wchodzącego za albańskiego gracza Luquinhasa doszedł Tomaš Pekhart i mieliśmy 0-2. Legia miałą sporo miejsca, mogła to rozegrać jak chciała. Warta grała już bardzo słabo, przewaga warszawiaków rosła w oczach. Mieliśmy zatem pół godziny pod pełną kontrolą Legii przy wyniku, który kiedyś jej trener Czesław Michniewicz nazywał "niebezpiecznym", ale w tym wypadku takowym nie był, chociaż Adam Zrelak w 78. minucie był sam przed bramką gości. Postanowił jednak piłkę odgrywać zamiast strzelać. Szarżował rezerwowy Mario Rodriguez i to jego akcje zaczęły Wartę napędzać w ostatnich dziesięciu minutach meczu. Warta Poznań - Legia Warszawa 0-2 (0-1) Bramki: 0-1 Lopes (39.), 0-2 Pekhart (50.) WARTA: Lis - Grzesik, Ławniczak, Ivanov Ż, Matuszewski Ż - Corryn (72. Kuzimski), Kupczak, Trałka, Czyż (57. Czyżycki), Jakóbowski (65. Rodriguez) - ZrelakLEGIA: Boruc - Jędrzejczyk, Wieteska, Nawrocki - Skibicki (88. Rose), Martins (88. Kisiel), Slisz, Hołownia - Muci (46. Luquinhas), Lopes Ż (75. Emreli) - Pekhart (83. Rosołek)Sędzia: Lasyk Widzów 3871