Wielu piłkarzy pochodzi z nizin społecznych, sport jest dla nich okazją wyrwania się do lepszego życia. W przypadku Mateusza Sopoćki, było inaczej. W jego domu nigdy niczego nie brakowało, ale chłopak nigdy nie dał nikomu odczuć, że czuje się lepszy, nie wywyższał się. Sopoćko od małego pokochał piłkę nożną, trenował w Lechii od pierwszego dnia, kiedy mógł. Zupełnie tak samo, jak inne najnowsze nadzieje gdańskiej piłki: Kacper Urbański i Jakub Kałuziński. "Dolny", "Kałuża" i "Sopot" - trzy rasowe "10". Czemu ten ostatni dziś wybiegnie na murawę gdańskiego stadionu w barwach Zielonych, a nie Biało-Zielonych? - Naturalny talent, od zawsze dobrze czuł się z piłką przy nodze. We wszystkich grupach, przeważnie był jednym z najmniejszym, wielu myślało, że jest młodszy. Gdziekolwiek pojechaliśmy zgarniał nagrody dla najlepszego zawodnika - mówi Dominik Czajka, jeden z jego pierwszych trenerów. Na zdjęciu niżej drużyna 7-latków Lechii pozuje do zdjęcia w poznańskiej "Arenie" z "Gulczasem", gwiazdą pierwszej edycji "Big Brothera". - Najbardziej pamiętny turniej to ten, gdy chłopcy mieli 12 lat. Wygraliśmy polskie eliminacje w Łodzi, w nagrodę pojechaliśmy na nieoficjalnie mistrzostwa świata - Danone Nations Cup do Madrytu. Chłopcy mieli okazję zagrać na słynnym Santiago Bernabeu - opowiada Magda Kobryń, mama ligowego obrońcy, Rafała, a wtedy kierownik drużyny Lechii rocznika 1999. Sopoćko kiedyś po treningu miał podejrzenie złamania ręki, rodzice wozili go po gdańskich szpitalach, by udowodnić, że kończyna jest cała. Postawili na swoim.