Radosław Nawrot, Interia: Czuje się pan trochę retro? Piotr Tworek: Retro? Po raz pierwszy od 1949 roku Warta wygrała tak wysoko, aż 4-0. Zaczęła nawiązywać do czasów sprzed 70 lat. - To była dla mnie bardzo ważna informacja, gdyż my w Warcie Poznań sięgamy do pozytywów z przeszłości. Okres, w którym Warta miała ogromne problemy z przetrwaniem minął i teraz nawiązujemy do czasów, którymi kibiców cieszyła wcześniej. Najwyższa wygrana od 72 lat, wcześniej najwyższe miejsce w tabeli Ekstraklasy, wygrana z Wisłą Kraków bez przeprowadzonych zmian - to są zdarzenia, które są istotne dla nas i o których informuje mnie nasze biuro prasowe i przygotowuje takie zestawienia. Przygotowuje? To znaczy, że pan z tego korzysta? - Tak, wykorzystuję to w rozmowach z piłkarzami. To, co im mówię, opiera się na teraźniejszości i na tym, co może zdarzyć się za chwilę, ale o przeszłości nie zapominamy. Ona podsyca w nas żar. Czy więc czuję się retro? Pierwsza tak wysoka wygrana od ponad 70 lat to sytuacja, która działa na wyobraźnię. Jeżeli bowiem Warta powtarza wynik sprzed lat, pokazuje nam to, w jakim momencie jesteśmy teraz. Pozwala nam zrozumieć, że pokonujemy po drodze wiele barier, co powoduje, że zespół co chwilę coś zdobywa, osiąga. Ach, to o to panu chodzi! To pan chce przekazać piłkarzom? - Tak. Nie chcę, by tylko zdobyli trzy punkty i wygrali mecz. Chcę, aby osiągnęli coś więcej, na przykład coś, co nie zdarzyło się od kilkudziesięciu lat albo nigdy. Coś działającego na wyobraźnię. Chciałbym, abyśmy w ten sposób osiągali sukcesy na wielu płaszczyznach i nie zatrzymywali się w rozwoju, nie wpadali w rutynę. Wygranie meczu, awans w tabeli nie podziała na wyobraźnię zawodników tak, jak stwierdzenie, że coś takiego nie zdarzyło się od 70 lat. Zaczynam rozumieć. Pamiętam jak po zakończeniu poprzedniego, tak bardzo udanego sezonu mówił pan, że teraz będzie ciężko. Że teraz musi pan poszukać sposobów na motywowanie graczy. - Bodźców. Tak, powiedział pan rzeczywiście "bodźców". I to są te bodźce? - Owszem. To są takie bodźce, które pozwalają pokazać zawodnikom ogrom ich pracy z innej perspektywy. W większości kibice, dziennikarze, prezesi będą oceniali wydarzenia na boisku z perspektywy zero-jedynkowej: wygrał, przegrał, względnie zremisował. Ja chcę pokazać, że wykonana praca oznacza osiągnięcia na wielu płaszczyznach. Chcę go pokazać szeroko. Jest pan chyba jedynym trenerem, który tak traktuje te zestawienia i statystyki. Większość mówi, że to ich to nie obchodzi, co wydarzyło się lata temu, bo to teraz bez znaczenia. Że od tylu lat się coś nie udało, że z tym nigdy się nie wygrało. Pan mówi, że ma to i może mieć znaczenie. I nawet z tego korzysta. - Lubię do tego sięgać, bo zespół muszę bodźcować cały czas i z każdej strony. Chcę, aby piłkarze myśleli o najbliższych meczach, ale nie chcę, aby mieli w głowie wyłącznie to, co przed nimi, a zapominali, jak było kiedyś. Muszą to pamiętać, bo ze zgliszczy przecież powstali. Jak feniks z popiołów. No ale Warta też nie musi niczego z pamięci wyrzucać, o niczym zapominać. - Nie ma prawa, bo nawet czasy, gdy wszystko się sypało, waliło nie są powodem do wstydu. Stary budynek, rozwalona szatnia, przeciekająca siłownia to sytuacje, które miały miejsce i które dały nam siłę. Nie powinniśmy tego wyrzucać z pamięci, ale raczej wciąż się tym karmić, widząc dokąd doszliśmy i co osiągnęliśmy w tak krótkim czasie. Mam na myśli też to, że Warta spisuje się po powrocie do Ekstraklasy na tyle dobrze, że nie ma niczego, o czym powinna zapomnieć, bo ciąży jej kulą u nogi. Wpadek, kompromitacji, niepowodzeń. Inni je mają, a Warcie na razie wszystko się udało. - Tak, w tym sensie tak, bo zapomina się o tym, co złe i przykre. Zgadzam się, gdybyśmy nie osiągnęli tego, co osiągnęliśmy, pewnie inaczej byśmy teraz rozmawiali. Pewnie staralibyśmy się zapomnieć, odciąć. Może tak byłoby, ale tylko wtedy, gdybym miał inne charaktery piłkarzy w szatni. Przy tych, które mam, też byśmy o tym nie zapominali. Przeciwnie, karmilibyśmy się niepowodzeniami jako pożywką do rewanżu. To jest taki zespół, proszę zwrócić uwagę, że gdy mu nie wyjdzie, nie uda się, spina się i pożywia niepowodzeniem, by to jak najszybciej zmienić. I zmienia. Powtarzam, Warta jest feniksem. To popioły budują jej team-spirit, trudne momenty i kłopoty. To jest spoiwo cementujące drużynę. Nie byłoby tego, gdyby zespół był przyzwyczajony do pewnego poziomu i nie przeżywał trudnych chwil. Chce pan powiedzieć, że ma pan takich brazylijskich piłkarzy... - ...niczym z faweli. Tak, właśnie tak. Swoje przeszli, przeżyli niepowodzenia i na bazie tego przekraczają swoje ograniczenia oraz doceniają to, co mają teraz. Coś, co dla innych może być normą. Staram się czasem wejść w skórę naszych nowych graczy, którzy przychodzą z innego świata i widzą, że my się chwalimy i jesteśmy z dumni z takich prostych spraw, z tego że je osiągnęliśmy sami, a nie były nam dane. Może z czystej uprzejmości nie mówią nam: "czym wy się chwalicie?". Co taki Milan Corryn może wiedzieć o problemach Warty z cieknąca wodą w drugiej lidze? - Tak. Milan Corryn jest u nas od niedawna, a już się jednak przed nami otwiera. Powiedział nam szczerze, że najtrudniejsze dla niego było podjęcie decyzji, żeby tu przyjść. Miał wątpliwości. A teraz za żadne skarby by zdania nie zmienił. Powiedział nam, że popełniłby błąd, gdyby dokonał innego wyboru. Już to wie? - Tak, już to wie i czuje. Ja Wartę znam od kilkudziesięciu lat i dla mnie sytuacja, w której Warta ma zagranicznych piłkarzy, a w szatni zjawia się język angielski, jest dziwna i nowa. To jest Warta Poznań, myślę? Ta stara Warta? Światowo się robi. - Nie było tego dotąd, teraz jest. To cieszy, bo nowe charaktery, nowi ludzie, nowe narodowości i kultury w szatni oznaczają rozwój. Uczymy się siebie, nowych osób i zachowań. Milan Corryn jest z Belgii, to muzułmanin z wyboru, bo jego żona jest muzułmanką; Robert Ivanov to Fin, który nie uznaje gorącego temperamentu - dzięki nim my też zyskujemy. Wydawać by się mogło, że skoro Warta zajęła piąte miejsce w Ekstraklasie, to co właściwie może jeszcze osiągnąć? A tu - nowe poprzeczki: Warta na Euro 2020, Warta wygrywająca wysoko... - Bo dla nas sezon się nie zakończył. Rok temu zaczynałem odprawy od pierwszej kolejki ligowej, teraz zaczynam od trzydziestej pierwszej. Nie odciąłem sezonu, który był dobry, nie zakończyliśmy niczego po to, by trzymać żar i trzymać nas pod parą. Nie zaczynamy od nowa, zachowujemy ciągłość. A widzi pan w taki razie moment, w którym powie pan zespołowi: koniec, osiągnęliście cel. - Trudne pytanie. Także dlatego, że zespół nie jest jeszcze w pełni zbudowany, nadal nad nim pracujemy i dokańczamy wzmocnienia. Nie możemy się więc wygłupić. Teraz nie mogę powiedzieć, że skoro byliśmy na piątym miejscu, to teraz bijemy się o czwarte. Na dzisiaj byłoby to nietrafione. Czekamy na transfery, na rozwój zawodników i wtedy będziemy wiedzieć , co możemy osiągnąć. Zwłaszcza, że i przeciwnicy się zmieniają. Tego wszystkiego dowiemy się z czasem, a naszym zadaniem jest wyznaczyć celem długoterminowe i krótkoterminowe, ale zawsze realne do osiągnięcia. Nie wiem, czy po meczu z Górnikiem Łęczna znajdę kogoś, kto będzie widział Wartę jako kandydata do spadku. - Ten mecz pokazał, że strzelamy, że mamy dobrych zawodników i niezłe liczby. Jest jednak bardzo niebezpieczny i cieszę się, że taka sytuacja spotkała nas tak szybko. Niebezpieczny, bo poczujecie się zbyt pewnie i wygodnie? - Ja do tego nie dopuszczę. Taki mecz trafił się nam na początku i już są głosy, że Warty w dole tabeli nie będzie. Tymczasem sen z oczu spędzają trzy elementy: kontuzje podstawowych zawodników, kartki i nieprzewidziane zdarzenia, których siłą rzeczy nie sposób przewidzieć, ale trzeba się przygotować na to, że nastąpią. To może sprawić, że zamiast patrzeć przed siebie zaczniemy spoglądać za siebie. Warta jednak okrzepła w Ekstraklasie. - Na pewno okrzepła. Te 33 mecze czegoś nas nauczyły, musiały nauczyć. Na początku mogliśmy obawiać się wyjścia na te mecze, do tych trybun, na tych rywali. Teraz tego już nie ma, radzimy sobie nawet na wyjeździe, może nawet lepiej na wyjeździe. Nie ma bojaźni, jest wiara w siebie i dobry duch. Mecz z Górnikiem Łęczna wyglądał jak sztafeta, podczas której Warta przekazuje rywalom pałeczkę i mówi: "teraz wy się martwcie". - Mógł tak wyglądać, ale nam nie wolno się zachowywać jak uczniowi czwartej klasy, który na beniaminka patrzy jak na uczniów klas 1-3. Nie wolno, bo beniaminek może zaskoczyć i my jesteśmy tego najlepszym przykładem. Skoro my daliśmy radę, to inni też mogą. Nie muszą być skazani na spadek i porażki. My sami musimy więcej jeszcze z siebie wydusić, by znów cieszyć się możliwością grania w ekstraklasie. Powtarzam, trzeba pamiętać o przeszłości i jej naukach. Jak pan, niedawny beniaminek, motywował zespół przed meczem z beniaminkiem? - Przed meczem z Górnikiem zajmowaliśmy 12. pozycję. Zwycięstwo w Łęcznej po raz pierwszy dawało nam pierwsze miejsce w tabeli. Choćby na pięć minut, choćby na jeden mecz, do występu Lecha w kolejnym, ale jednak dawało. My kontra cała liga. To tak jak wtedy, gdy wiosna byliśmy przez chwilę w pucharach, prowadząc po pierwszej połowie ze Śląskiem Wrocław. Ktoś powie: to śmieszne, facet odjechał, z czego on się cieszy? A dla nas to ważne i to na nas działa. Byliśmy liderem, to się wydarzyło i reszta musiała nas wtedy przeskoczyć. To więcej niż zwykła motywacja do standardowej walki o trzy punkty, wyjście poza rutynę. To także sprawiło, że nie zatrzymywaliśmy się po jednej, drugiej, trzeciej bramce, właśnie to. - Dzięki temu Warta w Łęcznej nie była na musiku, a na musiku źle się gra każdemu nawet w tysiąca. Musimy tak działać, żeby nikt nam nie zabrał tego, co nasze. To my jesteśmy Swojską Bandą, będziemy nią nadal i nie oddamy miana nieobliczalnego, zadziornego zespołu w niczyje inne ręce, żadnego nowego beniaminka. Problemem Warty może być brak głębi składu. Dobrze spisuje się ona na krótkim dystansie, ale czy tym razem też dobrze spisze się na długim? - Dokładamy trzy mecze plus nie wiemy ile meczów pucharowych. I spadają trzy zespoły, a nie jeden. To jest kompletnie inna sytuacja. Nasi fizjoterapeuci są pod ścianą, bo kluczową dla nas sprawą jest postawienie na nogi tych zawodników, których nie mamy jeszcze do dyspozycji np. Michała Kopczyńskiego czy Mateusza Kuzimskiego i wszystkich kontuzjowanych. Jako trener, zakładam negatywne scenariusze. To wieczny spór trenera z dyrektorem sportowym, który mi mówi, że tak to musielibyśmy mieć po trzech na każdą pozycję. Musimy jednak antycypować, przygotować się na różne scenariusze zanim nadejdą. Robię więc sobie symulację, jak zareagować, gdy wydarzy się to i to. Aby nie być zaskoczonym. Aby nadal był dobry duch, radość i te tańce Zorby w szatni, piłkarze muszą czuć bezpieczeństwo ze strony trenera i siłę zespołu. Kiedy widzę Adama Zrelaka, który zaczął strzelać po tak długim czasie, myślę: w Lechu Poznań już by go zjedli, że to tyle trwa. W Warcie ma czas, by znaleźć swoją formę i skuteczność. - Warta jest specyficzna pod tym względem. Mamy mniejszą presję, ale i mniejsze pieniądze i mniejszy udogodnienia - zawsze coś jest za coś. A o Adamie Zrelaku wiem, że jeśli odpuszczą mu kontuzje, może być jednym z najlepszych napastników Ekstraklasy. Ale ma pan tu czas? - Czas pracuje na naszą korzyść. A skoro to wiemy, nie ma sensu być zniecierpliwionym. Rozmawiał Radosław Nawrot