Po końcowym gwizdku przynajmniej jedna z ekip musiała być ranna. Mecze pomiędzy drużynami balansującymi na granicy strefy spadkowej zawsze mają swój dodatkowy smaczek, dla nich to potyczki o tzw. sześć punktów. Lechia Gdańsk przyjechała do Mielca na spotkanie ze Stalą, będąc na ostatnim bezpiecznym miejscu w tabeli, natomiast gospodarze otwierali czerwoną strefę, z której chcieli się jak najszybciej wydostać. Różnica punktowa wynosiła tylko punkt, zatem podopieczni trenera Janusza Niedźwiedzia (przejął zespół 2 września) - w przypadku wygranej - mogli wypłynąć na powierzchnię. Zrobili to, dzięki decydującym trafieniu Łukasza Wolsztyńskiego. PKO Ekstraklasa. Stal Mielec zagroziła, Lechia Gdańsk strzeliła. Ogromna kontrowersja Już w trzydziestej sekundzie Stal poważnie zagroziła Lechii. Piłka po strzale Macieja Domańskiego zatrzymała się na słupku, to mogło być znakomite otwarcie mielczan. Gdańszczanie nie zamierzali czekać na kolejne ostrzeżenie, tylko szybko ruszyli do ofensywny, błyskawicznie odpowiadając. W 3. minucie Maksym Khlan umieścił futbolówkę w siatce po podaniu Bohdana Viunnyka. Sędzia jednak tej bramki nie uznał (Viunnyk pociągnął za koszulkę Mateusza Matrasa), choć skorzystał z pomocy VAR-u już po wznowieniu gry. Można więc mówić o dużej kontrowersji.Lechia w Mielcu miała całkiem niezłą skuteczność. Trzy razy trafiła do siatki Stali, ale tylko jedna została zapisana do protokołu meczowego w rubryce "gole". W 10. minucie arbiter użył gwizdka po tym, jak Viunnyk wpakował piłkę do bramki. Tym razem "błąd" był widoczny gołym okiem - wyraźny spalony. Sprawdziło się przysłowie "do trzech razy sztuka", bo w 38. minucie po mocnym wstrzeleniu piłki w pole karne miejscowych wynik otworzył Dominik Piła, dla którego była to premierowa bramka na boiskach Ekstraklasy.Wynik nie przemawiał za Stalą, jednak "liczby" mówiły coś zupełnie innego. To gospodarze strzelali częściej (11:3), ale większość uderzeń była z nieprzygotowanych pozycji. Oprócz szansy Domańskiego, przed 100-procentową okazją stanął Ilya Shkurin, który przegrał pojedynek z Szymonem Weirauchem. Białorusin zatracił skuteczność z poprzednich rund w Polsce, w starciu z gdańszczanami nie powiększył mizernego dorobku strzeleckiego z tego sezonu (ma tylko dwie bramki). W słupek trafił jeszcze Robert Dadok. PKO Ekstraklasa. Stal Mielec - Lechia Gdańsk 2:1. Wolsztyński na wagę trzech punktów Lechia miała szczęście, lecz tylko do czasu. W drugiej połowie powoli wracały koszmary z kilku poprzednich meczów Biało-Zielonych, w których - po zmianie stron - tracili korzystne wyniki, a co za tym idzie, też cenne punkty. Stal, będąca najsłabszą ofensywą ligi (6 zdobytych bramek), grała w końcu z najsłabszą defensywą w PKO Ekstraklasie (Lechia straciła 19 goli, z czego aż 13 na wyjazdach). Z minuty na minutę zespół z Podkarpacia był coraz groźniejszy. Szanse Matrasa (przestrzelony strzał), Sergiya Krykuna (niecelne uderzenie z dogodnej pozycji po pomyłce Weiraucha) i Marvina Sengera (piłkę z linii bramkowej wybił Elias Olsson) były tylko ostrzeżeniem. Gdańska defensywa w 58. minucie skapitulowała po ciosie wymierzonym przez weterana, 35-letniego Piotra Wlazłę. Tym razem bramkarz Lechii nie miał szans na skuteczną interwencję. W dalszej części drugiej połowie Stal atakowała, a Lechia szukała kontr. Zrywy gdańszczan można było policzyć jednak na palcach jednej ręki. Gdy wydawało się, że goście obronią korzystny rezultat (remis 1:1), to w doliczonym czasie gry mielczanie przeprowadzili akcję na wagę trzech punktów. Bramkę na wagę zwycięstwa strzelił rezerwowy Łukasz Wolsztyński. Stadion w Mielcu eksplodował z radości. Stal wygrała i wydostała się ze strefy spadkowej, spychając do niej... Lechię.