Maciej Słomiński, Interia: Jaka jest tajemnica sukcesu Stali Mielec w tym sezonie? Mateusz Matras, obrońca Stali Mielec: - Nie bujajmy w obłokach, o sukcesie będziemy mówili po sezonie, na razie cieszy nas dobra gra i wysokie miejsce w tabeli. Jaka jest tajemnica? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, wydaje się, że czas gra na naszą korzyść, coraz lepiej się rozumiemy. Od kiedy przyszedł trener Adam Majewski, zaczęliśmy grać zupełnie inaczej niż za jego poprzednika. Staramy się konstruować grę od tyłu, trener daje nam dużo boiskowej swobody. Jest dobra atmosfera w szatni, między sztabem trenerskim i piłkarzami. Czy przed sezonem czuliście się skazywani na spadek? - To była duża niewiadoma. Gdy podpisywałem kontrakt przed sezonem, Stal Mielec miała umowy tylko z 3-4 zawodnikami. Dziś widać, że kadra była budowana rozsądnie. Nie ma wielkich nazwisk, ale każdy wie co ma robić, każdy czuje się potrzebny. Problemem może być wąska kadra, w niektórych meczach nie wykorzystujemy pełnej puli rezerwowych, wpisując 18 zawodników do protokołu. Na razie cieszymy się z 23 punktów w 14 meczach. Kiedyś mówiło się szyderczo: "Organizacja - Stal Mielec". Jak wygląda to dziś? - To już przeszłość, nie ma złotych klamek, nie ma przepychu, ale nie ma na co narzekać. Jest skromnie, ale na czas. Jak pan ocenia Saida Hamulicia? Czy od pierwszego kopnięcia piłki było widać, że to będzie taki kozak? - Skłamałbym gdybym powiedział, że ktoś się spodziewał takiej eksplozji formy. To zawodnik typowo meczowy, na treningach nie wypada aż tak rewelacyjnie. To bardzo szybki piłkarz, trochę zwolniony z zadań obronnych, dlatego może realizować się w ofensywie. Gdyby był skuteczniejszy, mielibyśmy jeszcze więcej punktów, ale nie narzekajmy - już sporo nam dał. SPRAWDŹ TABELĘ I WYNIKI EKSTRAKLASY Czy cel Stali w tym sezonie się zmienił i zamiast o utrzymaniu myślicie teraz o podium i miejscu w pucharach? - Mówimy o tym, czasem w żartach w szatni. Oczywiście byłoby wspaniale nawiązać do pięknych tradycji Stali Mielec z lat 70. XX wieku, gdy zdobywała mistrzostwo Polski i grała w pucharach, ale stąpamy realnie po ziemi. W każdym meczu chcemy punktować, by uniknąć sytuacji z poprzedniego sezonu, gdy po dobrej jesieni, na wiosnę wygraliśmy tylko dwa razy i mocno spadliśmy w tabeli. Pan kiedyś był klasycznym defensywnym pomocnikiem, ale ostatnio w Stali Mielec gra jako środkowy w trójce obrońców. Ta zmiana to już na stałe? - Jeszcze w czasach Piasta Gliwice byłem takim "zapchajdziurą", grałem chyba na czterech pozycjach w ciągu jednego sezonu, w tym na bocznej obronie. Wracając do pytania - gdy przyszedł trener Majewski jeszcze chyba w jednym sparingu zagrałem na "6", potem w trakcie dyskusji zapadła decyzji, że przy moich warunkach fizycznych i wieku przesunięcie na pozycję ostatniego obrońcy będzie optymalne. Jestem wysoki, pojedynku w powietrzu nie przegram, przy tym silny i doświadczony. W meczu z Lechią w Gdańsku jednak pana zabraknie. - Dostałem czerwoną kartkę w spotkaniu z Koroną Kielce i teraz muszę odcierpieć dwa mecze pauzy. To był mój ewidentny faul, ale też zupełny przypadek. Poszła "przebitka", chciałem się zastawić się, ale nie do końca się udało i nadepnąłem na kostkę rywala. W dobie VAR to jest czerwona kartka. VAR zagrał też sporą rolę w ostatnim meczu Lechii ze Stalą Mielec w Gdańsku. - To była dziwna sytuacja, pierwszy i ostatni raz się z taką spotkałem. Najpierw sędzia bramkę uznał, potem VAR ją anulował, następnie znów uznał. Na pewno byliśmy rozgoryczeni, bo remis 2-2 dawał nam wtedy pewne utrzymanie. O tym meczu przypomniał nam trener Majewski, pół żartem, półserio mówił na ostatniej odprawie, że padł wtedy remis 2-2. Jak będzie wyglądał niedzielny mecz w Gdańsku? Wiadomo w jak kiepskiej sytuacji jest Lechia. - Mamy już sporo punktów, ale na pewno nie będziemy rozluźnieni. W meczach Lechii ze Stalą padało ostatnio dużo goli, ale nie możemy jakoś tego rywala dopaść i z nim wygrać. Na pewno nie będziemy się bronić, chcemy od początku przycisnąć Lechię i zaatakować. Na początku sezonu 2017/18 grał pan w Lechii Gdańsk, ale ten pobyt chyba nie wyglądał tak jakby pan sobie wymarzył. - Zdecydowanie nie. Po najlepszym w karierze sezonie w Pogoni Szczecin nie narzekałem na brak ofert, wybrałem Lechię chcąc zrobić kolejny krok naprzód. Początek miałem bardzo dobry, strzeliłem bramkę w pierwszym meczu sezonu, wygraliśmy 2-0 z Wisłą w Płocku, ale potem było coraz gorzej. Doszło do roszady w sztabie trenerskim, Piotra Nowaka zastąpił jego asystent Adam Owen. Z tego co wiem, to Nowak chciał pana w Gdańska. Wymarzył sobie wysokiego zawodnika na pozycji numer "6". - Gdy on był trenerem, wtedy grałem, potem moje akcje spadły. W przerwie zimowej zostałem przesunięty do drużyny juniorów, bo rezerw w Lechii nie było. Podpisałem 4-letni kontrakt, a tu po pół roku taki klops. W takich sytuacjach odechciewa się wszystkiego. Nie pojechałem na obóz zimowy. Wpływ na to miały wezwania do zapłaty, które wysłaliśmy w kilka osób. Obok pana na bocznicy znaleźli się Grzegorz Kuświk i Michał Nalepa. - Michał stał na stanowisku, że to sytuacja tymczasowa i postanowił przeczekać. Miał rację i jest w Lechii do dziś. Z kolei dla mnie pojawiła się oferta z Zagłębia Lubin, z której skorzystałem. Pobyt w Lubinie też nie był idealny, ale tu ja jestem najbardziej winny. W drugim meczu dla "Miedziowych" dostałem czerwoną kartkę, zresztą w meczu z Górnikiem Zabrze, któremu kibicowałem jako młody chłopak i dla którego miałem przyjemność grać przed pobytem w Mielcu. Żałuje pan związania się z Lechią Gdańsk? - Nie żałuję, chociaż piłkarsko wypadłem słabo. Nie tak sobie wyobrażałem pobyt w Gdańsku, ale poznałem wielu ludzi, zobaczyłem jak wygląda inny klub i inne miasto. Zresztą czasem wracam do Gdańska, w związku ze sprawami niezwiązanymi z piłką. Wszystko jest w życiu po coś, dziś jestem w Mielcu i cieszę się z tego co mam i gdzie jestem. Wtedy zamiast do Lechii mogłem iść do Turcji, ale akurat tam był nieudany zamach stanu, więc różnie mogło być. Zdrowie i rodzina najważniejsze! Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia