Kamil Kania, Interia: Co było kluczowe dla utrzymania Śląska w Ekstraklasie? Jan Urban (trener Śląska Wrocław): - Naszym sukcesem było to, że nigdy nie doszło do sytuacji, w której piłkarze, którzy odchodzą latem, powiedzieliby "i tak mnie tu nie będzie, mam gdzieś co się stanie". Zespół był scementowany. Myślę, że to było kluczowe dla losów utrzymania. Długo jednak nie było pewności, czy Śląsk zachowa ligowy byt. - Wydaję mi się, że przez całą rundę graliśmy całkiem przyzwoicie i nawet takie spotkania jak w Białymstoku, gdzie przegraliśmy (1-4), to my prowadziliśmy i mieliśmy stuprocentową okazję na drugą bramkę. Nie licząc słabego meczem z Piastem oraz słabszej połowy z Cracovią na wyjeździe, to my stwarzaliśmy sobie okazje, ale nie strzelaliśmy goli. Kiedy w tych ostatnich meczach przełamał się Kamil Biliński, to wszystko funkcjonowało bardzo dobrze. Który moment był najtrudniejszy? - To był moment, kiedy przestał strzelać Robert Pich, a Biliński jeszcze nie zaczął. Na pewno krzywdę zrobił nam pierwszy mecz po podziale punktów z Górnikiem Łęczna, który przegraliśmy u siebie. Mieliśmy bardzo dobrą sytuację na 1-0, nie strzeliliśmy i po chwili straciliśmy bramkę. Mieliśmy okazję na 1-1, nie udało się i straciliśmy drugiego gola. Zaczęło się robić nerwowo. Wydawało się, że może być bardzo trudno. Nie straciliśmy jednak głowy i wierzyliśmy, że grając tak, jak gramy, punkty w końcu przyjdą. Byliśmy też przekonani, że Ruch czy Arka to są drużyny w naszym zasięgu. Wiedzieliśmy, że komplet zwycięstw u siebie, w tych trzech ostatnich meczach, da nam utrzymanie i tak się stało. Ani przez chwilę nie było myśli o rezygnacji? - Nie było. Myślałem tylko o tym, żeby nam nie wypadali zawodnicy. Mieliśmy dobre skrzydła, z Pichem i Joanem Romanem i nagle bach, wypadł Roman. To samo spotkało Sito Rierę, który grał dobrze i Łukasza Madeja, który pauzował trzy mecze. Nazbierało nam się troszeczkę tych absencji i obawiałem się, czy w tych dwóch ostatnich meczach będziemy mieli kim grać w obronie. Już na stoperze grał Mariusz Pawelec, który nie jest środkowym obrońcą. Grał, bo musiał. Poradził sobie i brawa dla niego, ale gdyby załapał kartkę... To byłaby wielka improwizacja (śmiech). Rozmawialiśmy w lutym i mówiłem, że komu jak komu, ale panu, ze znajomością języka hiszpańskiego, powinno być łatwiej dotrzeć do Joana Romana. Nie ma wątpliwości, że dopóki był zdrowy to wyglądał bardzo dobrze. - Tak, ale Sito Riera również! Przesunięcie go ze skrzydła do środka było bardzo potrzebne. To nie jest zawodnik, który jest bocznym pomocnikiem. Tam trzeba mieć inne atuty niż ma Sito, a on się bardzo dobrze odnalazł na środku. W końcówce sezonu odpalił też Ryota Morioka. - Dotarcie do niego było bardzo ważne. Wiedzieliśmy, jak dużo może nam dać i pracowaliśmy na to całą drużyną. Cieszę się, że się udało. Nie ma mowy o żadnym konflikcie na linii trener - dyrektor sportowy? - Nie. Mamy wspólny plan i razem rozmawiamy na temat zawodników, którzy zostaną w naszym klubie i myślimy o wzmocnieniach. Już w styczniu, kiedy próbowaliśmy wzmocnić drużynę, robiliśmy to jak należy. Gdyby dyrektor sprowadzał zawodników, których ja nie chcę, nie byłoby to dobre dla nikogo. Chcieliśmy to robić z głową i dlatego zimą, zdecydowaliśmy się na zaledwie jeden definitywny transfer, Roberta Picha. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, szukał pan wzmocnień przed wznowieniem ligi. Już wtedy powiedział mi pan o kilku wzmocnieniach. Na ile liczy pan latem? - Na wiele (śmiech). To nie jest przypadek, że wspomniałem o wypożyczonych zawodnikach oraz o tych, którym kończą się kontrakty. Dojdzie do dużych zmian, ale wydaję mi się, że jesteśmy w stanie zrobić lepszy zespół. Będziemy wiedzieli więcej za miesiąc, bo może dojdzie już do kilku transferów, a nie możemy zapominać, że Śląsk jest na sprzedaż i to też jest jakaś tam niewiadoma. Na szczęście nawet, gdyby nikt nie zgłosił na zakup klubu, to miasto nie pozwoli, aby Śląskowi stało się coś złego. Pan się nie boi tej zmiany? W Koronie po przyjściu nowego właściciela zwolniono Macieja Bartoszka, któremu naprawdę ciężko było cokolwiek zarzucić. - Nie boję się, bo to są rzeczy na które nie mam wpływu. Nie ma się czego bać, ale jestem świadomy, że do takiej sytuacji może dojść. Wydaję mi się jednak, że forma sprzedaży Śląska jest zupełnie inna niż Korony. To nie działa na zasadzie: daję określoną sumę i nikt inny nie ma już nic do powiedzenia. Wrocław wciąż chce pomagać klubowi, ale w mniejszym stopniu niż dotychczas. Miasto chce pewnych gwarancji, jakieś kontroli, żeby Śląska nie spotkało żadne nieszczęście. Jaki ma pan cel na przyszły sezon? - Chciałbym, żebyśmy stworzyli drużynę, o której będzie można powiedzieć, że ma potencjał, żeby grać o pierwszą ósemkę. Wiem, że większość zespołów ma takie ambicje, ale nasze muszą być realne. To jest Śląsk Wrocław, który jeszcze niedawno był mistrzem Polski. We Wrocławiu są możliwości i nie chodzi mi tylko o stadion, ale i o kibiców. Kibiców, których na stadionie we Wrocławiu często brakuje. - Kibic rozumie, że może coś nie wychodzić, ale chce oglądać atrakcyjny futbol, chociażby taki, jaki graliśmy w końcówce sezonu. Ofensywnie, do przodu, z wieloma golami i sytuacjami, wtedy nawet po takim przegranym 3-4 meczu z Piastem Gliwice nie można powiedzieć, że nie dostarczyliśmy kibicowi emocji. Myślę, że ofensywny styl jest kluczem do poprawienia frekwencji. Rozmawiał: Kamil Kania Ekstraklasa: wyniki, tabela, strzelcy