Piłkarze Śląska Wrocław w bieżących rozgrywkach nie radzą sobie w spotkaniach wyjazdowych. W pięciu meczach odnieśli jedno zwycięstwo, resztę przegrali. W meczu z Lechią w Gdańsku byli wyjątkowo blisko zdobyczy punktowej jednak ostatecznie to "Biało-Zieloni" wygrali 3-2. - Jest duża złość, frustracja i ogromny niedosyt. Bardzo często mówi się, że po strzeleniu bramki najważniejsze jest pierwsze pięć minut. Żeby opanować emocje na boisku, nerwy oraz uspokoić grę. Cóż, ten mecz - szczególnie w drugiej połowie - potrafił się odwracać. Z nieba do piekła i powrotem. Gdy wyrównaliśmy na 2-2, powinniśmy uspokoić grę, bo nabiegaliśmy się, by odrobić stratę. Nie udało się, po trzech minutach straciliśmy bramkę. Porażka przy dwóch zdobytych golach na wyjeździe jest dużym wyczynem. Jeżeli nie można wygrać spotkania, to trzeba uszanować remis. W tej końcówce powinniśmy lepiej przypilnować wyniku - powiedział po meczu Bartłomiej Pawłowski, który występował w Lechii Gdańsk w latach 2014-17. Nie był to pobyt udanym, skrzydłowy więcej czasu spędził na wypożyczeniach do innych klubów niż w gdańskiej drużynie. Dodatkowo Pawłowski długo był podopiecznym obecnego trenera Lechii, Piotra Stokowca w Zagłębiu Lubin. - Ten sezon jest bardzo dziwny dla wszystkich - jest dużo przerw w meczach, mało regularności, problemy zdrowotne, lockdowny. W takich sytuacjach ciężej ustabilizować grę. Wiadomo, nie są to żadne fajerwerki, ale dla mnie na pewno kroczek do przodu - ocenił swoją grę Pawłowski. Swój niezły występ w Gdańsku w roli rezerwowego wrocławski zawodnik okrasił piękną bramką z rzutu wolnego. - Jest hierarchia w zespole, są piłkarze wykonujący stałe fragmenty. Ja jestem w Śląsku od niedawna, przychodziłem po okresie przygotowawczym, czyli kiedy już te schematy były realizowane. Pracowałem na treningach. Jestem w kręgu piłkarzy, którzy mają stałe fragmenty wykonywać. Czułem się pewnie i wziąłem to na siebie - podsumował Bartłomiej Pawłowski, piłkarz Śląska Wrocław. SZ