Justyna Krupa, Interia: Nie wszyscy pamiętają, że zanim trafił pan do polskiej Ekstraklasy, miał pan okazję zaliczyć nieco występów na poziomie Primera División, czy grywać u boku takich piłkarzy, jak Alen Halilović. Wspomnienia z meczów przeciwko Atletico Madryt czy Villarreal to coś, czego nikt panu już nie odbierze? Erik Exposito, piłkarz Śląska Wrocław: - To były naprawdę piękne momenty w mojej karierze - te spotkania, które miałem okazję rozegrać w La Liga w barwach UD Las Palmas. Każdy z tych meczów, które rozegrałem w Primera División był dla mnie ważny. To fakt, że miałem okazję grać z Alenem Haliloviciem, a także trenować z takimi zawodnikami, jak np. Kevin-Prince Boateng. To była świetna rzecz móc z nimi dzielić boisko. Swoją drogą - z pana perspektywy - czemu kariera Alena Halilovicia nie potoczyła się zgodnie z oczekiwaniami? Na początku wróżono mu większy sukces, był uważany za wielki talent. - Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego tak się to potoczyło. Inna rzecz, że nie mam z nim w tym momencie specjalnie kontaktu. Dlatego nie mam rozeznania, czemu ta ścieżka jego kariery po Barcelonie nie potoczyła się tak, jak wszyscy się spodziewali. Pewnie wielu pan zaskoczył nagłą decyzją o przenosinach na drugi koniec Europy, do egzotycznej - z hiszpańskiej perspektywy - polskiej ligi. Ale to chyba nie kuzyn wspomnianego Halilovicia, czyli Tibor, polecał panu Ekstraklasę? - Decyzję o tym, gdzie będę grał podejmuję zwykle nie pod wpływem porad innych ludzi - najważniejsze jest to, co oferuje mi klub. I zaufanie. Nie pójdę do zespołu, w którym miałbym podejrzenia, że takiej wiary w moją osobę nie dostanę. Natomiast w Śląsku od początku czułem, że dostanę zaufanie i stąd decyzja, by spróbować swoich sił w Ekstraklasie. Trener Śląska Jacek Magiera obudził w panu dodatkowy potencjał? To szkoleniowiec, u którego strzela pan najwięcej goli w karierze, jeśli liczyć występy w wyższych ligach. Kiedyś wspominał, że to też zasługa indywidualnych zajęć, jakie pan odbywa ze sztabem. - Zarówno od Vitezslava Lavicki, jak i od Jacka Magiery, wiele się nauczyłem i codziennie się uczę. Cały sztab, w tym analitycy, jest zawsze do naszej dyspozycji, gdy mamy jakieś wątpliwości czy pytania. Mamy też treningi indywidualne, nie tylko strzeleckie czy techniczne. Analitycy pokazują nam, gdzie były przestrzenie na boisku, których nie dostrzegliśmy podczas gry, czy jakie decyzje mogliśmy podjąć pół sekundy wcześniej. Strzelił pan już dla Śląska w tej rundzie 9 goli. To pana życiowa forma? - W zeszłym roku również zadawano mi to pytanie. I odpowiedź pozostaje niezmienna: napastnicy mają to do siebie, że strzelają falami. Szczęśliwie, ostatnio miałem dobrą serię. Strzały wpadały do bramki. Wcześniej bywały momenty, że też znajdywałem się w sytuacjach strzeleckich, ale albo te uderzenia padały łupem bramkarza, albo np. trafiały w słupek. Magiera to jeden z najlepszych szkoleniowców, z którymi miał pan okazję współpracować? Miał pan w karierze szansę trenować pod skrzydłami kilku bardzo ciekawych fachowców, jak Quique Setien, czy Paco Jemez. Setien później nawet prowadził Barcelonę. - Ci szkoleniowcy na pewno byli znaczący w mojej karierze. Kiedy zaczynałem współpracę z Setienem, dał mi szansę zadebiutowania w Primera División. Paco Jemez też na mnie postawił w La Liga. Dodałbym jeszcze do tego trenera Lavickę, który dał mi szansę w Ekstraklasie i - mimo, że nie strzelałem wtedy aż tyle bramek, co ostatnio - nieustannie mi ufał. Teraz Jacek Magiera też ma do mnie zaufanie, a to dla mnie bardzo ważne. Chcę pokazać, że nie mylą się co do mnie, dając mi to zaufanie. Sposób pracy wspomnianych hiszpańskich trenerów mocno różnił się od tego, jak pracuje pan teraz z Magierą w polskich warunkach? - Nie widzę tu wielkiej różnicy, szczerze mówiąc. Jasne, każdy z tych trenerów ma w pewnym sensie swoją ścieżkę, ale wszyscy to bardzo dobrzy fachowcy. Wszyscy trzej - Magiera, Setien i Jemez - bazowali na tym, by ich drużyna utrzymywała się przy piłce, dużo nią operowała i stwarzała dużo sytuacji podbramkowych. Chcą to osiągać otwierając i kreując przestrzenie na boisku, ale nie bazując na długich piłkach, tylko na grze krótkimi podaniami, na częstym przenoszeniu ciężaru gry itd. A jak pan postrzega nieudaną przygodę Setiena w FC Barcelonie? - Nie powiedziałbym, że aż tak tam rozczarował. Natomiast Barcelona jest przywiązana do pewnego stylu, chcą pracować w konkretny sposób i gdy człowiek chce tam za dużo zmienić, to nie spotyka się z uznaniem. Zwłaszcza, gdy nie idą za tym wyniki. To bardzo wymagające miejsce pracy. Dla mnie zdecydowanie nie jest to zły trener, wręcz przeciwnie. Jaki - pana zdaniem - powinien być cel Śląska Wrocław w tym sezonie? Na tym etapie gracie obiecujący futbol, ale wciąż do ścisłego topu ligi trochę brakuje. - Uważam, że ten zespół stać na walkę o podium i Śląsk jest do tego przygotowany. Praca, którą wykonujemy jest na bardzo dobrym poziomie i brakuje jeszcze tylko trochę przełożenia tego na wyniki. Jestem jednak przekonany, że do końca sezonu jeszcze znacznie poprawimy naszą pozycję w tabeli. Mówiło się, że w letnim okienku transferowym miał pan aż pięć różnych propozycji z innych klubów, ale ostatecznie wszystkie zostały odrzucone. Podobno był pan przekonany, że ten sezon w Ekstraklasie może być na tyle dobry w pana wykonaniu, że nie chciał pan się spieszyć z transferowymi ruchami. Z perspektywy stwierdza pan, że to była dobra decyzja? - Oczywiście, skoro zdecydowałem się przedłużyć swój pobyt w Śląsku to dlatego, że uważam, że to była najlepsza opcja dla mnie. Owszem, były kluby, które oferowały mi większe pieniądze. Ale dla mnie najważniejsze jest to zaufanie między mną, a klubem, nawet ważniejsze, niż kwestie finansowe. Jestem przekonany, że to będzie świetny sezon zarówno dla mnie, jak i dla Śląska. Uważa pan, że optymalnie byłoby pozostać we Wrocławiu przynajmniej do końca sezonu, czy jednak zimą coś ciekawego się w temacie pana przyszłości szykuje? Mówi się coraz więcej o zainteresowaniu ze strony Ferencvarosu. - Tej chwili jestem skoncentrowany na meczach, które nam jeszcze zostały - tak, by wyciągnąć z nich maksimum punktów. W tym momencie nie zastanawiam się nad odejściem z klubu w przerwie zimowej. - Utrzymuje pan na co dzień kontakt z innymi Hiszpanami grającymi w polskiej Ekstraklasie? W ostatnich latach pojawia się u nas coraz więcej graczy z hiszpańskiego kierunku. - Z większością z tych zawodników rozmawiam praktycznie tylko po meczach, które przeciwko sobie rozgrywamy. Natomiast cały czas bliski kontakt mam z Israelem Puerto, bo graliśmy razem i bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Jak się pan generalnie zaaklimatyzował we Wrocławiu? Trafił pan - bądź co bądź - do jednego z najładniejszych polskich miast. - We Wrocławiu jestem już od ponad dwóch lat i miasto bardzo mi się podoba. Zwłaszcza o tej porze roku, gdy przyozdabia się wszystko na Święta Bożego Narodzenia. Bardzo lubię spacerować po centrum miasta z moją partnerką. Choć też robi się coraz zimniej, a dla mnie - człowieka pochodzącego z Wysp Kanaryjskich - nie jest łatwo to ścierpieć. Erik Exposito. Cumbre Vieja to niszcząca siła Czytałam, że ma pan nawet w planach powrót na Wyspy Kanaryjskie po karierze? - Jeszcze dużo czasu mi zostało do tego momentu, na razie zbyt wiele o tym nie myślę. Ale gdy zacznę się zbliżać do piłkarskiej emerytury, to być może chciałbym rzeczywiście wrócić na Wyspy Kanaryjskie. Śledził pan bacznie doniesienia związane z erupcją wulkanu Cumbre Vieja i tym, co się działo - i nadal dzieje - w regionie z powodu tej katastrofy? Wprawdzie nie dotyczyło to bezpośrednio wyspy, z której pan pochodzi, czyli Teneryfy, ale na pewno cała sytuacja nie była panu obojętna? - To prawda, że zarówno ja, jak i moja rodzina cały czas obserwowaliśmy, co się dzieje w temacie erupcji Cumbre Vieja. Ludzie z Wysp Kanaryjskich zawsze byli solidarni i wspierali się między sobą. Martwimy się o mieszkańców regionu dotkniętych tą sytuacją. Skutki erupcji wulkanu dotknęły również tamtejsze kluby sportowe, w hiszpańskich mediach można było zobaczyć nawet zdjęcia boiska dosłownie pochłoniętego przez lawę. - Wszyscy tam starają się pomóc ludziom z La Palmy i myślę, że jeśli mieszkańcy Wysp będą działać razem, to uda się poradzić sobie z efektami tej erupcji, zniwelować straty spowodowane przez wulkan. Sytuacja tam jest naprawdę poważna. Wyspy Kanaryjskie zwykle postrzega się przez pryzmat turystyki, ale na to trzeba patrzeć pod zupełnie innym kątem. To analogiczna sytuacja, jak przy innych katastrofach naturalnych - jak po trzęsieniu ziemi w Stanach Zjednoczonych, czy po jakimś tsunami. Lawa zniszczyła domy, w których ludzie spędzili życie, cierpiały przez to wszystko całe rodziny. Ja wprawdzie mam rodzinę tylko na Teneryfie, ale tak naprawdę ludzie na Wyspach Kanaryjskich są ze sobą bardzo zżyci, są generalnie jak wielka rodzina. I może nie bezpośrednio, ale wszystkich nas to w pewien sposób dotyka. Rozmawiała: Justyna Krupa