<a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-polska-ekstraklasa,cid,3,sort,I" target="_blank">Ekstraklasa: wyniki, terminarz, strzelcy, gole</a> Adrianna Kmak, Interia: Jak pan zareagował na wiadomość o testach Freddy’ego Adu w Sandecji? Radosław Mroczkowski, trener Sandecji: - Dowiedziałem się o tym z mediów. Dla mnie takiego tematu nie ma. Jeśli dzieją się takie rzeczy, to muszą być ustalane także ze mną. Może klub go będzie testował oficjalnie, ale to może już nie ze mną. Nie miał pan pojęcia, że testy tego zawodnika są planowane? - Nie. Ktoś się tym bawi i chciałbym tylko, żeby się ujawnił. Sandecja testy ogłosiła na swoim oficjalnym profilu na Twitterze. Wrzuciła nawet zdjęcie piłkarza w obecności rzecznika drużyny. - To bardzo ciekawa sytuacja. We wtorek mamy trening. Może ktoś inny go będzie testował? Nie wiem tylko w jakim celu. Może do akademii go będą testować? Dzieciom jakieś sztuczki pokaże. - Jeżeli coś mamy zbudować to musi to mieć ręce i nogi. Musi być jakaś wspólna myśl, a nie jakieś PR-owe działania, które nikomu nie służą. To jest informacja bardziej taka, żeby wywołać chyba zainteresowanie Sandecją. Współpraca z klubem nie układa się tak, jakby pan tego chciał? - Nie ma żadnej współpracy. Dobitny przykład jest dzisiaj. Nawet sens tego transferu... Widzi pani sens takiego transferu do klubu, który jest beniaminkiem, nie ma pieniędzy, musi budować coś logicznego? Robiliśmy to w pierwszej lidze i chcieliśmy to robić dalej. Musi być jakaś polityka. Trzeba się na tym znać. W tej chwili jest nowa spółka, prezes, który nigdy nie miał kontaktu ze sportem. Jestem trenerem 25 lat i teraz za bardzo tu nie ma z kim rozmawiać. W starym zarządzie byli ludzie, którzy pomagali a nie przeszkadzali. W tej chwili to idzie w drugą stronę. Mówił pan właśnie przy okazji awansu, że w Nowym Sączu się dobrze pracuje, bo nikt nie przeszkadza. Co się zmieniło? - Zmienili się ludzie. Jest nowy prezes, którego bardzo szanuję, ale on sam publicznie powiedział, że nie zna się na sporcie. Dyrektor sportowy w tym temacie też nie ma żadnego doświadczenia, a jesteśmy beniaminkiem. Transfery lubią ciszę i spokój, a tutaj im głośniej, tym jest bardziej beznadziejnie, moim zdaniem. Ma pan zamiar jakoś interweniować, czy czeka pan na rozwój sytuacji? - Porozmawiam z prezydentem miasta (Ryszard Nowak - przyp. red.) i mam nadzieję, że coś ustalimy. Rozmawialiśmy przy podpisaniu umowy i ustaliliśmy pewne rzeczy. Chciałbym, żeby w tym temacie wysłuchał mnie jeszcze raz, a jeżeli nie to trudno. Nie ma ludzi niezastąpionych. Nie muszę być tutaj na siłę. Mogę pracować gdzie indziej, tylko tam, gdzie będzie to miało ręce i nogi. Jak chcą sobie zatrudnić innego trenera, który będzie takie rzeczy akceptował, to proszę bardzo. Szkoda zdrowia, jeżeli to ma to tak wyglądać. Rozumiem, że nie będzie pan akceptował takiego zachowania. - Absolutnie. Mam nadzieję, że ktoś tu się opamięta. Potrzebni nam są ludzie wokół drużyny, którzy będą jej dobrze służyć, a nie co chwila jakieś skrajne przypadki. Jak ktoś ma się uczyć, to niech się zapisze do szkoły, a nie dotyka profesjonalnej piłki. Pan wiedział przed podpisaniem kontraktu, że będą takie zmiany personalne? - Nie do końca. Ci ludzie, którzy byli, mieli zostać i gdzieś tam pomagać, ale tutaj nagle ubrano to w słowa, że nowa spółka, przepisy itd. Ci ludzie, którzy byli, oddali tu serce, zdrowie. Wiadomo, że teraz musi trochę być inaczej, ale oni mają doświadczenie. Prowadzili klub dziewięć lat. Oni wiedzą, jak to działa. Nie muszą się w taki sposób zachowywać. Kogo pan ma dokładnie na myśli? - Stary zarząd. To są ludzie, których nagle gdzieś tam odsunięto na bok. "Dziękuję, do widzenia". Nie mogą być, bo nie mogą, bo jest spółka. Oni mają tyle doświadczenia, takiej rozwagi w tym wszystkim, że dobrze się z nimi współpracowało. Co z tego, że przyjdą nowi, jak tej współpracy nie ma. We wtorek macie trening. Co, jeśli pojawi się na nim Freddy Adu? On też został postawiony w trochę niezręcznej sytuacji. - No fajnie, może sobie przybijemy piątkę, pogadamy, wypijemy kawę, jak będzie miał ochotę. Na pewno powiem mu, że to nie był mój pomysł i ja go nie widzę w drużynie. Podtrzymuję to, co mówiłem zimą, kiedy ktoś podniósł ten temat. Teraz ktoś nie ma twarzy powiedzieć, czyj to jest pomysł. To tak, jak ci hejterzy w internecie. Ktoś napisze, tylko że nigdy się nie podpisze. Tu jest podobnie. Czekam, aż ktoś w końcu weźmie to na klatę. Pan nie wie, kto za tym stoi? - Domyślam się od dawna. To są osoby dla mnie nieodpowiedzialne, jeśli robią takie rzeczy. Nie wiem, komu jest to potrzebne. Na pewno nie drużynie. Wiem, jakie DNA ma ten zespół i co jest mu potrzebne. Ktoś chce robić jakiś PR, ale nie wiem, po co. Może tu nawet przyjechać Ronaldo, tylko jak zespół nie będzie tego akceptować i widział takiej strategii, to jaki to ma sens? - Sandecja w ostatnim czasie to zawsze był zespół, w którym jeden za drugiego potrafił oddać zdrowie. Staramy się dobierać te ogniwa bardzo rozsądnie, chociaż nie mamy na to środków. Cały czas to słyszałem i słyszę od tygodni, że już nie ma pieniędzy na transfery. Skoro nie ma, to się zajęliśmy tym, co jest. Mamy bardzo małą kadrę na granie w lidze i Pucharze Polski, ale takie są realia beniaminka, który chyba trochę mocno jest zaskoczony. Największą wartością w klubie są ludzie, począwszy od piłkarzy po osoby, które są przy drużynie. Może nie być stadionu, dobrego boiska, ale jak są dobrzy albo mądrzy ludzie, to można działać. Wcześniejsze transfery były z panem konsultowane? - Tak, tak. Rozmawialiśmy z zarządem, przyjeżdżali zawodnicy na sprawdziany. Robimy ruchy na miarę możliwości klubu. Jesteśmy chyba w tej chwili najbiedniejszym klubem. Kontrakty zawodników też są bardzo niziutkie. Musimy czekać aż ten rynek się nasyci, te drużyny się gdzieś tam ukształtują i zostaną jacyś zawodnicy. Jak pani widzi po naszych ruchach, to często są piłkarze, których my musimy doprowadzać do formy. Oni mają fajne CV, bo gdzieś grali, było ich widać w Ekstraklasie, mają doświadczenie. Przykłady choćby Patrika Mraza czy Mateusza Cetnarskiego, to zawodnicy, na których będziemy jednak musieli jeszcze poczekać, bo zaczęli później przygotowania. Z tygodnia na tydzień ta forma będzie szła w górę, ale potrzeba czasu. Okres przygotowawczy zaczynałem 17 zawodnikami, plus paru miejscowych młodych. Wiem, że wiele klubów ma podobne problemy, ale myślę, że tutaj też trzeba mówić otwarcie prawdę. Klub by się cieszył, jakbym powiedział: "Tak, super, przyjeżdża Freddy Adu - cieszymy się". To nie o to chodzi. Ja w tym nie widzę sensu. Takie działanie może dziwić, skoro wcześniej wszystkie transfery były z panem konsultowane. Po co robić takie niespodzianki. - Dokładnie. Jakbym wiedział, że taka sytuacja będzie miała miejsce, to odszedłbym do klubu, który grał w pucharach, a teraz jest liderem Ekstraklasy (obecnie tabeli przewodzi Jagiellonia Białystok - przyp. red.). Człowiek się zawsze łudzi i może szybciej powinien ruszyć głową a nie serduchem. Ja myślałem, że to będzie z tymi ludźmi, którzy coś zrobili dla Nowego Sącza. To zdecydowało o tym, że został pan w klubie? - Tak. Poza tym ja miałem zapewnienie starego zarządu, że będziemy współpracować. Musi to być ktoś, kto się na tym zna, a jak się nie zna, to niech nie przeszkadza. Tak to musi działać. Można powiedzieć, że ten początek sezonu w Ekstraklasie nie jest dla pana łatwy. - Robimy, co możemy, żeby tu nie było jakiejś plamy. Też mamy taki kalendarz, w którym wystartowaliśmy z samą czołówką. Po losowaniu, można było postawić "krzyżyk" na wszystkich meczach, które były, a my dzielnie walczymy. Jak na beniaminka, to spore wyzwanie. To jednak też nam pokazuje, że nie jesteśmy na straconej pozycji. Śmiem twierdzić, że w ostatnim meczu z mistrzem Polski, gdyby nie ta kartka, mogliśmy być bliżej korzystnego wyniku. Rozmowy z prezydentem miasta już dzisiaj? - Czekam czy prezydent jest dostępny, czy przebywa na urlopie. Jeżeli tak się ma dziać, to takie spotkanie jest konieczne. Muszę usłyszeć od prezydenta, co tu się dzieje, jaki jest plan i strategia. Rozmawiała: Adrianna Kmak