27 maja 2017 r. czuć było już zbliżające się lato. Na ligowych boiskach atmosfera była równie gorąca, sezon miał się ku końcowi, zbliżał się czas decydujących rozstrzygnięć. 14-krotnemu mistrzowi kraju, Ruchowi Chorzów szło w ekstraklasowym sezonie 2016/17 jak po grudzie, na boisku i poza nim. Poważnie groził mu spadek z najwyższego ligowego szczebla. Działacze "Niebieskich" musieli być bardzo niegrzeczni, bo św. Mikołaj zamiast prezentów pod choinkę, tuż przed Wigilią z mizernego dorobku punktowego za niespłacone zaległości zabrał cztery ciężko wywalczone punkty. Po rundzie zasadniczej i 30. kolejce Ekstraklasy, tuż przed podziałem ligi na dwie grupy z klubu odszedł trener Waldemar Fornalik, który wydawało się, że będzie pracował w Ruchu do końca świata i jeden dzień dłużej. Jeśli wychowanek klubu przy Cichej opuszcza go tuż przed meczami decydującymi o pozostaniu w Ekstraklasie, gdy ten plasuje się w strefie spadkowej, znaczy że sytuacja musi być ekstremalnie ciężka. Na tę okoliczność "King" wydał specjalne oświadczenie, w którym padły m.in. następujące słowa: - Jak ciężka to była decyzja zrozumieją tylko ci, którzy wiedzą jak blisko jestem związany z Ruchem i tworzącymi go ludźmi. Razem przeżywaliśmy lepsze i gorsze chwile. Niestety, wydarzenia ostatnich miesięcy - w tym szczególnie ostatnich dni - sprawiły, że nie czułem się już wyłącznie odpowiedzialny za osiągane wyniki. Jest to sytuacja, której nie mogłem zaakceptować. Fornalika zastąpili ludzie o niebieskiej krwi - legendy Ruchu - Krzysztof "Gucio" Warzycha jako pierwszy trener z Wojciechem Grzybem jako asystentem. Ten drugi dziś jest w sztabie Ruchu, jako trener przygotowania motorycznego. Żeby ich misja polegająca na utrzymaniu ligi nie była za łatwa, 11 maja, czyli na pięć kolejek przed końcem rozgrywek kontrakt z "Niebieskimi" rozwiązał reżyser ich gry, Patryk Lipski. Wina była po stronie klubu, a powód prosty - brak terminowych płatności wynagrodzeń. To jednak rzadka sytuacja, by ktoś rozwiązał umowę w trakcie sezonu - piłkarze często zgadzają się podpisać ugody, zadawalają się częściową spłatą itd. W nowożytnych czasach przychodzą do głowy tylko trzy takie przykłady - Lipski właśnie w Ruchu oraz Rafał Wolski i Sławomir Peszko, którzy przedterminowo i z winy klubu odeszli z Lechii Gdańsk. Mimo kiepskiej sytuacji w tabeli, Ruch Chorzów był i jest firmą, dlatego mimo ciosów z każdej strony nikt przy Cichej się nie poddawał, dopóki była nadzieja na uratowanie ligi. Przed 36. (przedostatnią) kolejką ligową Ruch miał 17 punktów, Arka Gdynia miała 20, a Górnik Łęczna - 21. Aby marzyć o utrzymaniu w lidze Ruch musiał wygrać z Arką w Gdyni. Mijała 23. minuta meczu. Goście z Chorzowa prowadzili 1-0 z Arką po bramce Łukasza Monety (dziś jest z powrotem w barwach "Niebieskich"), gdy Tadeusz Socha dośrodkował na tzw. "długi słupek", jeden z piłkarzy Arki zgrał piłkę głową do środka. Bramkarz Ruchu, Libor Hrdlicka złapałby piłkę, gdyby naraz jak spod ziemi nie wyrósł Rafał Siemaszko. Filigranowy napastnik uprzedził bramkarza i skierował piłkę do siatki. Ręką! Którą zresztą zaraz ucałował. Cała sytuacja doskonale była widoczna na telewizyjnych powtórkach, ale nie było jeszcze systemu VAR, dlatego sędzia Tomasz Musiał pobiegł do asystenta, coś chwilę konsultował pod bacznym okiem piłkarzy Arki, Pawła Abbotta (kilka lat wcześniej w Ruchu) i Adama Marciniaka, który sugestywnie coś pokazywał. Wreszcie arbiter wskazał na środek boiska. 1-1! Mimo ataków Ruchu wynik utrzymał się do końca spotkania, co oznaczało, że Ruch opuści Ekstraklasę. To był ostatni mecz w karierze 40-letniego Łukasza Surmy, rekordzisty pod względem występów w polskiej lidze. Ogromny skandal, by w takich okolicznościach opuścić ligę, chociaż należy pamiętać, że wcześniej było jeszcze grubo ponad 30 meczów. Nikt też chorzowskim działaczom nie bronił zapłacić zobowiązań na czas, wówczas nie byłoby ujemnych punktów. Kilka lat po tych zdarzeniach spotkaliśmy Rafała Siemaszko, który wówczas nie był już piłkarzem Arki, powoli kończył karierę w barwach II-ligowego Sokoła Ostróda. "Siema" sam mówi, że ze swojej kariery wycisnął nie 100, a 1000 procent. Przecież jeszcze kilka lat przed tym jak grał w Arce w Ekstraklasie i zdobywał z nią Puchar Polski, kopanie w Orkanie Rumia łączył z pracą w stoczni. Sympatyczny gość, co nie zmienia faktu, że jego kariera zapamiętana będzie również także ze względu na pamiętnego gola ręką. - Wcześniej nie byłem w takiej sytuacji, nie wiedziałem, jak zareagować. Machnąłem ręką, by zdezorientować bramkarza, piłka w nią trafiła i znalazła się w siatce. Nie kusiło pana, żeby się przyznać i dodać potem nagrodę fair play? - Zdecydowało to, by zadbać o swoje środowisko. Arce groził spadek, koledzy chcieli gola, cały stadion pragnął go. Co mi z nagrody fair play, gdybyśmy spadli z ligi? Poza tym nie tylko ten jeden mecz przesądził o spadku Ruchu. Dostali ujemne punkty za długi, gra się cały sezon, nie tylko dwa ostatnie mecze. Ruch Chorzów spadł z Ekstraklasy, potem z I i II ligi. Przez lata "Niebiescy" funkcjonowali na wariackich papierach, wreszcie czara się przelała i poszły na nich wszystkie zaległe kary - parafrazując znane powiedzenie. Marek Zieńczuk, który rok wcześniej odszedł z Ruchu po 5,5-letniej grze przy Cichej wspominał czas, w którym dwa razy stanął na ligowym podium: - Nasza szatnia przypominała mi czasy komuny. Wszyscy byli biedni, wszyscy po równo nie dostawali kasy, nikt nikomu nie zazdrościł. Nie było czego. Jechaliśmy na tym samym wózku, przez co środowisko się konsolidowało. (...) To co osiągnęliśmy w Ruchu, na te warunki co mieliśmy, to było jak mistrzostwo Polski. Po latach marazmu i degrengolady w sezonie 2020/21 przy Cichej nastąpiło cudowne odrodzenie. Ruch wszedł z III do II, w kolejnym sezonie do I. Dziś jest liderem na zapleczu Ekstraklasy. Ruch Chorzów i jego kibice dobrze pamiętają o bramce Siemaszki, dlatego w filmie pełnym aluzji zapowiadają niedzielny mecz z Arką Gdynia. Jest mowa o tym, aby tego "iść ręka w rękę" nawet jeśli "godzina jest ci nie na rękę". - Misja u się nie powiodła, nie udało się utrzymać, chociaż wciąż pamiętam rękę Rafała Siemaszko w meczu z Gdyni - mówił nam w 2020 r. na 100-lecie Ruchu, Wojciech Grzyb ówczesny asystent Gucia Warzychy. A Rafał Siemaszko? - Co by nie mówić, ta sytuacja z moją ręką zapisała się w historii futbolu i zdecydowała, że od następnego sezonu w Ekstraklasie zastosowano VAR. Maciej Słomiński, Interia