Niesamowitą huśtawkę nastrojów przeżywają w ostatnich latach kibice Ruchu Chorzów. Od roku 2017 "Niebiescy" zaliczyli trzy kolejne degradacje i z Ekstraklasy trafili aż do III ligi. Gdy wydawało się, że wszystko stracone, nastąpiło wielkie i wspaniałe odrodzenie. Ruch szczebel po szczeblu wracał na swoje miejsce i zaliczył trzy kolejne promocje i dziś gra na najwyższym szczeblu rozgrywek. Nie udało się tego na 100 procent potwierdzić, ale nie było chyba w tym okresie podobnego przypadku na całej kuli ziemskiej. Zgodnie z prawem sinusoidy, po słońcu przyszedł deszcz i obecnie Ruch zajmuje przedostatnie miejsce w Ekstraklasie, wyprzedzając tylko różnicą bramek innego beniaminka, Łódzki KS. Jest to nowa sytuacja dla kibiców, którzy przez ostatnie lata przyzwyczaili się do sukcesów - jak mówi prezes klubu Seweryn Siemianowski - przez trzy lata ze 115 meczów ligowych, Ruch przegrał tylko 15. Mimo falstartu w Ekstraklasie nie ma co załamywać rąk, bo to dopiero początek rozgrywek i na pewno jeszcze nie wszystko stracone, ale jak zwykle w takich sytuacjach pojawiły się pogłoski o zagrożonej posadzie trenera Jarosława Skrobacza. Prezes chorzowskiego klubu w rozmowie z portalem weszło jednoznacznie ucina temat i wszelkie dywagacje: - Nie, nie, absolutnie - odpowiada prezes na pytanie dziennikarza dodając. - Jarosław Skrobacz ma silną pozycję, uczestniczył w dwóch awansach z rzędu, naprawdę wariactwem byłoby przeprowadzanie jakichś nerwowych ruchów. Trudna sytuacja Ruchu Chorzów. Prezes nie panikuje Prezes Siemianowski przyznaje, że przez kilka lat nieobecności Ruchu Ekstraklasa poszła do przodu i zwyczajnie "Niebieskim" odjechała. Najwyraźniej widać to w temacie infrastrukturalnym. Legendarny obiekt przy Cichej nie nadaje się do gry na tym szczeblu, Ruch był zmuszony korzystać z gościny Piasta (i notując o wiele wyższą frekwencję od lokalnego klubu). "Niebiescy" jeszcze jeden mecz w roli gospodarza rozegrają w Gliwicach, a potem przenoszą się na chorzowski Stadion Śląski. W ostatni weekend października Ruch podejmie Śląsk Wrocław na obiekcie, który był kiedyś nazywany "kotłem czarownic". Prezes ujawnia, że stadion na ten mecz został zgłoszony na 33 tysiące widzów i tyle może przyjść. Na wiosnę, gdy pogoda będzie lepsza, widzów może być jeszcze więcej, bo drużynę czekają hitowe mecze z Lechem Poznań, Legią Warszawa derbowy mecz z Górnikiem Zabrze czy urodzinowe spotkanie przyjaźni z Widzewem Łódź. Przez lata nie była tajemnicą zła sytuacja finansowa Ruchu, która odbijała się na poczynaniach na boisku. Zamiast pozyskiwać nowych piłkarzy, trzeba było spłacać stare zobowiązania. Dziś, jak twierdzi prezes, sytuacja jest opanowana. - Nie chcę niczego przekręcić, ale kiedyś było pięćdziesiąt milionów złotych, a teraz jest dwadzieścia pięć, czyli dwa razy mniej: dwanaście ze spółki miejskiej, ponad pięć od naszych akcjonariuszy, reszta od mniejszych wierzycieli. Część chcielibyśmy przekonwertować, część trzeba będzie spłacić, ale to nie będą kwoty, które zabiją klub. Myślę, że będzie to dla nas bezpieczne i wcale niedługo będziemy mogli ogłosić, że wszystkich długów się na dobre pozbyliśmy - ujawnia prezes Ruchu. A co, gdyby jednak stało się nieszczęście i Ruch Chorzów po jednym sezonie opuścił szeregi Ekstraklasy? Czy tego boi się prezes klubu, Seweryn Siemianowski? - Śmierci można się bać. Spadek nie będzie oznaczał totalnie tragedii. Wiązać się będzie pewnie z wyrwą czasową, ale zrobimy wszystko, żeby degradacja nam się nie przydarzyła - kończy prezes. Maciej Słomiński, INTERIA