Gerard Cieślik to jedna z najbardziej znanych postaci polskiej piłki. Ikoniczna postać Ruchu Chorzów, nie ma chyba człowieka, który nie słyszałby o jego dwóch bramkach strzelonych Związkowi Radzieckiemu w 1957 roku. Jakim jednak ten wielki piłkarz był człowiekiem? Co dla niego było ważne? Jakie cechy charakteru go wyróżniały? Opowiada Jan Cieślik, syn Gerarda. Spotkaliśmy się oczywiście na Cichej. Paweł Czado: Gerard Cieślik jest symbolem czegoś co w obecnej piłce jest całkowitym ewenementem: przywiązania do barw klubowych. Całe życie spędził w Wielkich Hajdukach, Chorzowie-Batorym, całe życie grał w Ruchu. Jan Cieślik: - Tata tutaj się urodził, tutaj chodził do szkoły, tutaj pracował i mieszkał. Tutaj czuł się najlepiej i do końca życia był związany z Ruchem. W domu o sporcie rozmawiało się cały czas, szczególnie o piłce. Też od młodego tym przesiąkłem. Za rękę z tatą i na Ruch... (uśmiech). Kiedy sam grał na jego mecze najczęściej chodziłem z rodziną. Moja babcia Marta, mama taty była wielkim kibicem, zabierała wnuczka (uśmiech). Też była związana z Ruchem, uprawiała tu gimnastykę... Gerard Cieślik nigdy się nie wywyższał Kiedy tata kończył grać w piłkę w Ruchu, miałem 9 lat, to było w 1959 roku. Parę jego meczów widziałem, pamiętam je już jakby przez mgłę. Ostatni mecz rozegrał z Wisłą Kraków... [15 listopada 1959 roku, przyp. aut.]. Jakim był człowiekiem? - Muszę powiedzieć, że charakteryzowała go skromność. Taka autentyczna skromność, on jej nie udawał. Nigdy się nie wywyższał. Kiedy ktoś go chwalił, mówił tacie, że świetnie gra, ten odpowiadał, że "aaaa, co pan tam opowiada, mu się to udało". I zawsze kiedy mógł pomóc drugiemu - starał się to robić. Wie pan, był czas, że jego nazwisko swoje robiło... To powodowało, wydaje mi się, że ludzie go pamiętają. A w domu? Chciałbym być takim tatą, jakim on tatą był dla mnie... Pana ojciec ludziom kojarzy się ze słynnym meczem ze Związkiem Radzieckim, ale z tego co wiem gdy pytano go o ten najlepszy - wymieniał inne, choćby spotkanie reprezentacji Górnego Śląska z Armią Renu, drużyną angielskich sił okupacyjnych stacjonujących w Niemczech złożoną z piłkarzy zawodowych drużyn. - To prawda, ale pamiętam, że tata mówił też o międzypaństwowym meczu z Czechosłowacją [w 1948 roku Polska wygrała 3-1 a Cieślik zdobył pierwszego gola, przyp. aut.]. Potem rzadko jednak opowiadał o młodzieńczych, wojennych czasach a przeżył wiele. To był ciężkie czasy. Kiedy miał miał 12-13 lat to pracował w nocy u piekarza żeby móc przynieść do domu chleb. Jego tata zginął w bombardowaniu [Antoni Cieślik pod Olkuszem jechał w otwartym wagonie kiedy pociąg zbombardował hitlerowski samolot, przyp. aut.]. Został wcielony do wojska [dostał powołanie do Wehrmachtu i znalazł się w Danii, z obozu jenieckiego w Brandenburgu nad Hawelą wrócił do Chorzowa, przyp. aut.] Potem mógł grać gdzie indziej, ale nie chciał opuścić rodzinnego domu, nie chciał mamy zostawić samej z siostrami. Szybko musiał stać się dojrzały. Nigdy nie brakowało mu pracowitości. Ruchu nigdy nie opuścił, choć przecież chciały go inne drużyny. Choćby Legia, ale miał sprzeciwić się temu Wiktor Markiefka [w czasach stalinowskich jeden z najbardziej znanych przodowników pracy, potrafił zrobić 577 proc. normy. Przypisywano mu, że to dzięki jego interwencji Gerard. Cieślik nie został zabrany przez Legię, przyp.aut.] - Markiefkę jeszcze pamiętam, pochodził ze Świętochłowic. Miał dojścia, tak to wówczas działało. Cieślika nie zabrali, bo Mariefka powiedział, że jak zabiorą to będzie strajk na Śląsku... Zobacz TOP 5 bramek i interwencji z Ligi Mistrzów - sprawdź teraz! Czy nie sądzi pan, że tata skończył karierę zbyt wcześnie? Miał wtedy tylko 32 lata. - Powtarzał jedno: chciał żeby ludzie zapamiętali go z czasów kiedy był w najlepszej formie. Nie chciał żeby ktoś mówił, że "gra na siłę". Grało się trzech na trzech między chlewikami Batory to niezwykłe miejsce. Kiedyś na każdym podwórku biegał tu potencjalny ligowiec... - Tutaj każdy żył piłką, to była "dzielnica piłkarska". Zawodnicy występujący w Ruchu w różnych okresach mieszkali w tej dzielnicy niedaleko siebie. Powiem o piłkarzach z mojego pokolenia. Pamiętam, że niedaleko nas mieszkał Piotrek Drzewiecki [zmarły w marcu trzykrotny mistrz z Ruchem w latach 70., przyp. aut.], chodziliśmy razem do podstawówki. Żony mieliśmy ze Świętochłowic, razem na randki jeździliśmy... Graliśmy też razem w juniorach Ruchu. Fajna paka wtedy była, razem z nami byli jeszcze Stefan Herisz, Eugeniusz Nagiel albo Andrzej Mierzwiak... Akurat tych trzech poszło od nas do Szombierek i tam zrobili mistrzostwo... CZYTAJ TAKŻE: Miał zostać aptekarzem, na szczęście został piłkarzem. Skorzystał Ruch i... światowa piłka Zaraz obok mieszkała też rodzina Wyrobków, z którą byliśmy spokrewnieni [ojciec Ryszard, "Pingol", bramkarz, był szwagrem Gerarda Cieślika i mistrzem z Ruchem czterokrotnie, syn Jerzy, obrońca - trzykrotnie, przyp. aut.], kawałek dalej Bronek Bula [trzykrotny mistrz Polski, przyp. aut.]. Graliśmy na podwórkach. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że z chłopakami grali czasem dorośli piłkarze. Kiedyś, gdy byłem mały, patrzę a wujek Ryszard Wyrobek kapelusz zdejmuje i gra! Ojciec to samo! Grało się trzech na trzech między takimi chlewikami. A jak byłem już starszy, miałem 16-17 lat to w wigilię i sylwestra rozgrywało się mecze przy szkole nr 30 na Odrowążów. Tam spotykała się nieformalnie prawie cała drużyna Ruchu i grała dla przyjemności. Grali w takich meczach "starsi" na "młodszych". Pamiętam z tamtych spotkań choćby Bronka Bulę. A po takich spotkaniach szliśmy jeszcze wspólnie do kawiarni na kawę... Na mecze chodziło się piechotą, nie tylko na Ruch, ale i na Stadion Śląski. Także wtedy kiedy tata już skończył grać. Pamiętam tamte słynne dwumecze [na Śląskim w latach wielokrotnie grano mecz po meczu, najsłynniejszym przypadkiem jest dwumecz z września 1970 roku kiedy najpierw GKS Katowice zagrał z Barceloną a zaraz potem - Ruch z Fiorentiną, jeden widz mógł nie ruszając się z miejsca zobaczyć dwa spotkania, przyp. aut.]. Dla taty sport był wszystkim. Nawet kiedy miał już kłopoty z biodrami to dzień bez ruchu był dla niego stracony. Czy w Ruchu, który po tąpnięciu się odbudowuje dba się o pamięć o Gerardzie Cieśliku? - Tak. Cieszy mnie to, bo przecież od kiedy skończył karierę minęło wiele lat. Niektórzy zawodnicy są zapomniani, z tatą tak nie jest. W naszym klubie kultywuje się pamięć o zasłużonych piłkarzach. Myślę, że obecny prezes Seweryn Siemianowski to właściwy człowiek na właściwym miejscu, to najlepsze co mogło spotkać Ruch w tym trudnym czasie. Nie chce być na pierwszym miejscu a swoje robi. Ruch pod jego rządami jest transparentny. To do ludzi trafia, także dlatego Ruch - mimo, że gra w II lidze - ma tylu kibiców na stadionie. rozmawiał: Paweł Czado