Anglosasi o takich ludziach jak Ernest Wilimowski mówią, że są "larger than life" - więksi od życia. Są również tacy Polacy (ze Śląska, ale nie tylko), którzy mówią że "Ezi" był najlepszym polskim piłkarzem w historii. Należał do nich autor serii "Encyklopedia Piłkarska FUJI", śp. Andrzej Gowarzewski, który mówił: - Ponad wszelką wątpliwość był najlepszym polskim piłkarzem w historii. Być może, gdyby doszło do mistrzostw świata w 1942 r. nie mówilibyśmy dziś o Pelem, ale właśnie o nim. Ostatecznie losów Wilimowskiego nie udało się kompleksowo opisać w formie książkowej właśnie Gowarzewskiemu, co każe powątpiewać czy w ogóle to można sensownie zrobić? Jego losy, właściwie od samego urodzenia, były odzwierciedleniem powikłanych losów Górnego Śląska. Ernst Otto Pradella Zacznijmy od tego, czy Wilimowski był w ogóle piłkarzem polskim? Czasem najprostsze pytania są najtrudniejsze. Tak jest w tym przypadku. Kim właściwie był Ernest Wilimowski? Polakiem czy Niemcem? Na pewno grał dla obu reprezentacji. I na pewno był Ślązakiem. I na pewno świetnie grał w piłkę. Wilimowski urodził się w 1916 r. w Katowicach (wówczas Cesarstwo Niemieckie) jako...Ernst Otto Pradella - nazwisko otrzymał po ojcu też Ernście, który zginął podczas I wojny światowej i którego "Ezi" nigdy nawet nie poznał. Matka Paulina, przez kilka lat wychowywała syna samotnie. Jej los odmieniło dopiero małżeństwo z byłym powstańcem, Romanem Wilimowskim. Ten nadał chłopcu swoje nazwisko, "Ezi" od 13 roku życia nazywał się Wilimowski. Ojciec Polak, matka Niemka, on sam najchętniej mówił śląska gwarą i strzelał bramki w barwach klubu mniejszości niemieckiej 1. FC Katowice. Ten klub znalazł się wśród założycieli Ligi Polskiej, a Wilimowski, jeszcze jako Prandella, miał zadebiutować na boiskach ekstraklasy w wieku... 12 lat!O tym, że sprawy narodowe nie miały dla niego wtedy wielkiego znaczenia świadczy fakt, że wkrótce za tysiąc złotych (wówczas 10 pensji listonosza) przeszedł do Ruchu Chorzów - klubu założonego pod egidą Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Już w pierwszym sezonie w barwach "Niebieskich" w 1934 r. zdobył 34 bramki, a miał wtedy ledwie 18 lat. Do Wilimowskiego należy wiele ligowych rekordów. 21 maja 1939 r. w ligowym meczu Ruchu z Unionem Touring Łódź (12-1) wpisał się na listę strzelców... dziesięć razy, co do dziś pozostaje niepobitym rekordem ekstraklasy. Łącznie dla chorzowian w 86 ligowych grach zdobył 117 bramek! Wiele z nich z tym bezczelnym uśmiechem, który doprowadzał do szewskiej pasji bramkarzy rywali. Niektórzy mówili o diabelskich sztuczkach - Wilimowski miał niesforną rudą czuprynę, odstające uszy i ponoć sześć palców w jednej stopie. "Niebiescy" z "Ezim" w składzie w latach 30. regularnie zdobywali mistrzostwo Polski, a sam piłkarz trzykrotnie był najlepszym snajperem ligi, wliczając w to rok 1939, kiedy rozgrywek nie dokończono. Razem z Gerardem Wodarzem i Teodorem Peterkiem stworzył najsilniejszy atak w historii polskiej ligi. 4 gole na mundialu Jednak to występy międzynarodowe zapewniły Wilmowskiemu nieśmiertelność. Fantastyczna gra w lidze dała przepustkę do kadry narodowej. Dla Polski wystąpił 22 razy, strzelił 21 bramek. W Biało-Czerwonych barwach zadebiutował jako 17-latek. W 1936 r. miał poprowadzić polską drużynę do olimpijskiego złota na igrzyskach olimpijskich w Berlinie, ale ostatecznie na turniej w ogóle nie pojechał. Wszystko, ponoć, przez drugą po piłce wielką miłość Wilimowskiego - wino, kobiety i śpiew. W czerwcu 1936 r. po zwycięstwie Ruchu nad Wisłą Kraków 1-0 w lidze, "analiza" meczu przedłużyła się do wczesnych godzin rannych. Nazajutrz w towarzyskim spotkaniu z A-klasową Cracovią mistrzowski Ruch doznał miażdżącej klęski 0-9, a "Ezi" i jego koledzy mieli ledwo widzieć na oczy. Władze piłkarskie stwierdziły fakt libacji i ukarały delikwenta dyskwalifikacją, pozbawiając miejsca w kadrze olimpijskiej. Inne źródła mówią, że to była rozrywka między rosnącym w siłę Ruchem a PZPN, a Wilimowski przez swoje pijaństwo dostarczył tylko pretekstu do demonstracji siły. Nasza reprezentacja zajęła ostatecznie w Berlinie najgorsze dla sportowców, czwarte miejsce. Świat usłyszał o nim Wilimowskim na początku czerwca 1938 r., kiedy to w meczu mistrzostw świata Polska - Brazylia (5-6) w Strasburgu zdobył cztery (!) gole, zostając tym samym pierwszym graczem w historii mundiali, któremu udała się taka sztuka. Miał wtedy ledwie 21 lat i jego kariera dopiero się tak naprawdę zaczynała. Z powodu systemu pucharowego, który obowiązywał od początku turnieju, premierowy występ w mundialu ograniczył się do jednego meczu, ale za to takiego, który jest opiewany przez kolejne dekady, właściwie do dziś. Ta ostatnia niedziela Czy to było opus magnum Eziego? I tak, i nie. Nigdy nie zagrał już na mistrzostwach świata, ale za rok w ostatnim i jednocześnie najlepszym meczu reprezentacji Polski w XX-leciu międzywojennym w swoim stylu, brutalnie skaleczył wicemistrzów świata. 27 sierpnia 1939 r. Polska wygrała w Warszawie 4-2 z Węgrami, którzy uczyli nas futbolu. Wilimowski wbił aż trzy gole, a czwarty padł z rzutu karnego po faulu na nim. Wyczyn tym większy, gdyż dzień wcześniej zasnął w Katowicach podczas libacji alkoholowej, nieprzytomnego "włożyli" go do pociągu do Warszawy jego koledzy. Zaraz zaczęła się II wojna światowa, a Ślązak "Ezi" zamiast dla Polski grał dla Niemiec. Zanim to się stało, zgodnie z planem, 2 września w chorzowskim ratuszu odbyło się wesele Wilimowskiego. Kto wie, jak potoczyłaby się historia życia Wilimowskiego, gdyby nie II wojna światowa i ile strzeliłby goli dla Polski? Niestety, Schleswig-Holstein wystrzelił, a Wilimowski który sam o sobie mówił, że nie jest ani Polakiem, ani Niemcem, wybrał grę dla Niemiec, przez co został wykreślony z PRL-owskich podręczników i nigdy do Polski nie wrócił. Zdrada Po wybuchu wojny Wilimowski powołując się niemieckie korzenie podpisał volkslistę. Okupowana Polska uznała go za zdrajcę. A on, nic sobie z tego nie robiąc, jesienią 1939 r. wrócił do gry w piłkę w barwach Bismarckhütter Ballspiel Club - klubu, który władze okupacyjne powołały w miejsce Ruchu. Potem trafił do macierzystego 1.FC Kattowitz, gdzie zaczynał swoją przygodę z piłką. Genialny zawodnik zaczął też występować w reprezentacji Niemiec prowadzonej przez słynnego Seppa Herbergera. W sierpniu 1942 r. zagrał w niemieckich barwach w meczu rozegranym w Bytomiu na stadionie im. marszałka Hindenburga przeciwko Rumunii. Niemcy wygrali 7-0, Wilimowski zdobył jedną z bramek, a z trybun obserwował ten mecz 15-letni Gerard Cieślik. W kadrze Niemiec zagrał osiem razy, zdobył 13 bramek. Z TSV Monachium zdobył Puchar Niemiec. Bardzo zależało mu na tym, żeby wystąpić na piątych MŚ w Szwajcarii w 1954 r., ale nie dostał powołania od Herbergera. Niemcy zdobyli tam wtedy sensacyjne mistrzostwo świata, pokonując w finale faworyzowanych Węgrów. Gwiazdor tamtego zespołu legendarny Fritz Walter tak mówił o Wilimowskim: "To chyba jedyny piłkarz na świecie, który zdobywał więcej bramek niż miał szans". W 1974 r. "Eziemu" umożliwiono spotkanie z "orłami Górskiego", podczas mundialu w RFN. Zapytany przez selekcjonera o milczenie w sprawie gry dla hitlerowskich Niemiec i nieprzyjeżdżanie do Polski po wojnie, odparł tylko cicho: "bałem się". Maciej Słomiński, INTERIA