Bramkarz Eryk Tatuś był członkiem wielkiej drużyny Ruchu Wielkie Hajduki z lat 30., która w tamtej dekadzie aż pięciokrotnie zdobywała mistrzostwo Polski (od 1939 roku klub nazywał się Ruch Chorzów). Tatuś był dobrym bramkarzem, ale miał w Polsce dużą konkurencję. Spirydion Albański z Pogoni Lwów, Edward Madejski z Wisły Kraków czy Adolf Krzyk z Brygady Częstochowa znaczyli wtedy więcej. To głównie oni grali w reprezentacji w tym czasie. Mecz z Łotyszami w Rydze Tatusiowi zapisano w reprezentacji jeden występ. Mecz o który chodzi odbył się 6 września w 1936 roku. Reprezentacja Polski rozegrała tamtego dnia dwa mecze w różnych miejscach, ten zwyczaj przed wojną był praktykowany. Jedna reprezentacyjna drużyna, prowadzona przez kapitana związkowego Józefa Kałużę przegrała z Jugosławią w Belgradzie 3-9. Druga, prowadzona przez niemieckiego trenera Kurta Otto, choć skład również ustalał Kałuża (Otto zginął potem pod Stalingradem jako żołnierz Wehrmachtu) - zremisowała w Rydze z Łotwą 3-3. Właśnie w tym spotkaniu jedyny raz w reprezentacji miał zagrać Eryk Tatuś, którego dopiero w drugiej połowie miał zmienić Lucjan Rudnicki, bramkarz Warszawianki dla którego to również był jedyny mecz w kadrze. Okazuje się jednak, że było inaczej. Śledziona, redaktor prowadzący i wydawca serii książek piłkarskich "Historia sportu" wychwycił, że uznawanie Tatusia za reprezentanta Polski to to błąd. - Razem ze współpracownikami przez 5-6 lat badaliśmy historie związane z meczami przedwojennej reprezentacji Polski. Przy okazji sporządziliśmy zresztą premierową listę jej meczów nieoficjalnych, których - jak się okazuje - jest prawie sto. Podczas sprawdzania faktów w wielu przedwojennych tytułach wyszła nieoczekiwanie ta niecodzienna historia z 1936 roku - opowiada Leszek Śledziona. Kto bronił w pierwszej połowie? W książce "Piłka nożna w Polsce 1927-39, t.3" autorstwa nieżyjącego już Józefa Hałysa, którą właśnie wydał Śledziona, dopisał on własny specjalny rozdział poświęcony tej historii. Przeprowadza wywód, w którym dementuje fakty związane z występem Tatusia i przedstawia przekonujące przesłanki. Jak więc doszło do błędu? Okazuje się, że "Przegląd Sportowy" z 1936 roku awizuje grę Tatusia w tamtym spotkaniu, a w pomeczowej relacji również umieszcza w wyjściowym składzie nazwisko bramkarza Ruchu. - Tak naprawdę cały mecz rozegrał wtedy Lucjan Rudnicki - podkreśla Śledziona. Dowody? Śledziona zauważa, że w tej samej relacji "Przegląd Sportowy" wylicza interwencje Rudnickiego, choćby 17. minucie, czyli w momencie gdy w bramce miał stać jeszcze Tatuś. Grę bramkarza Warszawianki w pierwszej połowie potwierdza również lektura "Ilustrowanego Kuryera Codziennego". Jego reporter pisze, że w pierwszej połowie Rudnicki "mało miał roboty" i wylicza interwencje bramkarza Warszawianki już w pierwszej połowie: w 17., 30. i 45.minucie. Z kolei inne pismo "Raz, dwa, trzy" wymienia jeszcze interwencję Rudnickiego w 40. minucie. Wniosek z tego, że Tatuś w ogóle nie znalazł się na boisku w pierwszej połowie. Śledziona przeszukał także prasę łotewską: w tamtejszych relacjach pomeczowych gdzie zamieszczono składy z tamtego spotkania również nie ma słowa o Tatusiu. W relacjach i składzie widnieje jedynie Rudnicki. "Siedem Groszy" przesądza Kolejny bardzo przekonujący dowód znajduje w katowickiej gazecie "Siedem groszy": - Oceniając grę naszego zespołu trzeba jednoznacznie podkreślić, złe pociągnięcie kapitana sportowego p. Kałuży, który w ostatniej chwili wstawił do bramki Rudnickiego z Warszawianki zamiast pierwotnie przewidzianego Tatusia. Błąd ten okazał się fatalny w skutkach, bowiem warszawianin nie wytrzymał napięcia nerwowego i przepuścił w beznadziejny sposób trzy łatwe piłki niwecząc w ten sposób caly dorobek ataku" - zauważa reporter "Siedmiu Groszy" w relacji, która ukazała się nazajutrz po meczu, 7 września 1936 roku. - Reporter ze Śląska żałował, że nie zagrał bramkarz Ruchu, czyż to nie wymowne? Oczywiście nikt z nas nie chciał odbierać Erykowi Tatusiowi miana reprezentanta Polski, ale najważniejsze jest przecież prawda. Mam satysfakcję, że udało się wychwycić ten błąd, to przecież poważna sprawa. W tej sytuacji zmienia się bowiem numeracja kolejnych reprezentantów Polski - zauważa Leszek Śledziona. Książki jego i współpracowników można znaleźć na stronie: sklep.rocznikpilkarski.pl Paweł Czado