Po meczu w Częstochowie wygranym aż 5-0 Raków poleciał do Kazachstanu odbębnić formalności. Rewanż drugiej rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy odbywał się jednak aż cztery tysiące kilometrów od Polski, na sztucznej murawie i z drużyną, która nie tak dawno potrafiła pokonać u siebie Manchester United. Piłkarze Marka Papszuna do spotkania z FC Astaną podeszli więc w pełni skoncentrowani i dzięki temu z trudnego terenu wrócą do kraju ze zwycięstwem 1-0. Tym samym Raków zapewnił sobie awans do trzeciej rundy kwalifikacji! Życie bez Iviego Na rewanż do Nur-Sułtan Raków poleciał zdziesiątkowany. Papszun nie mógł skorzystać z kontuzjowanych Tomáša Petráška, Andrzeja Niewulisa, Marcina Cebuli czy Waleriana Gwilii. Dodatkowo w pierwszym meczu z Astaną częstochowianie stracili przez urazy Bogdana Racovițana, który na murawie wytrzymał do przerwy oraz Iviego Lópeza. Z gry wypadł także Deian Sorescu, który otrzymał dwie żółte kartki i już po dwudziestu minutach opuścił boisko. - Problemy jednych piłkarzy są szansą dla innych - tłumaczył przed meczem Papszun, który w czwartek od pierwszej minuty postawił na Władysława Koczerhina. I to właśnie Ukrainiec dał Rakowowi upragnione prowadzenie. Bramkę Polacy powinni zdobyć już w 10. minucie, ale kąśliwy strzał Bena Ledermana zbił na poprzeczkę Aleksandr Zarutskiy. Pięć minut później uderzenia z dystansu spróbował Koczerhin i z dwudziestu metrów posłał piłkę do siatki. Tym samym utwierdził Kazachów w przekonaniu, że szans na awans nie mają tego dnia żadnych. Pustki na trybunach Kazachscy dziennikarze załamywali ręce, że podczas czwartkowego spotkania Astana Arena będzie świeciła pustkami. Bilety sprzedawały się fatalnie, bo karty w dwumeczu były rozdane. Jeszcze kilkanaście minut przed pierwszym gwizdkiem po wypełnionych betonem okolicach stadionu spacerowało zaledwie kilkaset osób. Ostatecznie większość kibiców Astany uznała, że wycieczka na Arenę nie ma sensu i została w domach. Na trzydziestotysięcznym obiekcie pojawiło się ich osiem tysięcy. Dzięki temu momentami dało się usłyszeć kilkunastoosobową grupę fanów Rakowa, która poleciała do Kazachstanu. Plan trenera Srđana Blagojevicia był prosty - szybko strzelić bramkę, która dałaby choćby promyk nadziei na odrobienie strat. Plan Papszuna był zgoła inny - jak najdłużej wytrzymać napór gospodarzy. I to Raków może uznać, że misja została wykonana. Chociaż Kazachowie grali agresywnie i korzystali z przewagi znajomości sztucznej murawy, to przyjezdni byli czujni jak szachista, który natychmiast odpowiada na ofensywne ruchy przeciwnika. I każda zaczepna akcja Astany - a nawet jej zalążek - od razu była przerywana przechwytem albo faulem. Bezradność Astany W pierwszej połowie słowem, które najlepiej określiłoby mierne próby Astany, było "bezradność". Co prawda Vladan Kovačević kilkukrotnie interweniował, ale zagrożenia po strzałach gospodarzy nie było. Najniebezpieczniejszym momentem był rzut wolny z szesnastu metrów, który słabo wykonał Rai Vloet. Chwilę wcześniej żółtą kartkę za faul na skraju pola karnego obejrzał kapitan Rakowa, Zoran Arsenić. Po przerwie Astana męczyła się jeszcze bardziej. Poza Koczerhinem i Stratosem Swarnasem, który zastąpił Racovițana, w składzie Rakowa znalazł się także Sebastian Musiolik (Papszun dał odpocząć Vladislavsowi Gutkovskisowi). To on miał wziąć na siebie rozbijanie defensywy gospodarzy i robił to całkiem nieźle. Nie udało mu się jednak trafić do siatki. Cały czas aktywny był Koczerhin, który kilkukrotnie szukał prostopadłych podań do Musiolika, nieźle grał Patryk Kun. Nie zawodziła również obrona Częstochowy, która w czwartek niewiele miała wspólnego z rozpaczliwym wybijaniem piłki. Czas na Słowaków? W drugiej połowie trwało odliczanie do końcowego gwizdka. Raków, zgodnie z zapowiedziami Papszuna, kradł czas, natomiast Astana nie miała ochoty walczyć nawet o wyrównującą bramkę. Po meczu trener Blagojević powiedział, że jego zdaniem Raków to "najsilniejsza drużyna na jaką mogła trafić Astana i najtrudniejsza, z jaką mierzyły się kazachskie kluby w tegorocznych pucharach". Wicemistrzowie Polski w Kazachstanie po raz kolejny pokazali dojrzałość i wyrachowanie. Zwycięstwo, a także sześć bramek i czyste konto w dwumeczu, to nie tylko zastrzyk punktów do rankingu UEFA, ale także mentalny dopalacz przed kolejną rundą eliminacji, w której częstochowianie prawdopodobnie zmierzą się ze Spartakiem Trnawa. Z Nur-Sułtan Sebastian Staszewski, Interia