Ze względu na aparycję wielu porównuje go do Neymara. On sam traktuje to z przymrużeniem oka i ciężko pracuje, by odbudować swoją pozycję w świecie futbolu. Jego wypożyczenie do Rakowa wielu traktowało jako sportowy zjazd i powrót z podkulonym ogonem po nieudanych zagranicznych wojażach. Jach rzeczywiście nie podbił Premier League, tylko raz - w starciu z Manchesterem United - znalazł się w kadrze meczowej Crystal Palace. Później próbował odbudować swoją formę w tureckim Rizesporze oraz Sheriffie Tyraspol, z którym sięgnął po tytuł mistrzowski i Puchar Mołdawii. Obecnie 26-latek rozwija skrzydła pod okiem trenera Marka Papszuna i, jak sam wierzy, jest na dobrej drodze, by po kilkuletniej przerwie wywalczyć kolejne powołanie do reprezentacji Polski. Tomasz Brożek, Interia: Nie da się w tych trudnych czasach zacząć rozmowę inaczej, jak tylko pytaniem o zdrowie. Jak więc miewa się pan i pana najbliżsi? Jarosław Jach, stoper Rakowa Częstochowa: - W porządku. Wszystko dobrze. Z polecenia klubu wszyscy piłkarze Rakowa są zobowiązani, by pozostać w Częstochowie. Został pan w mieście sam? Z dziewczyną? - Cały czas jestem na miejscu z dziewczyną. Staram się przetrwać te dni nie wychodząc z domu. Czasami mamy już nieco dość siebie nawzajem, ale jest w miarę okej. Rzeczywiście, takie były zalecenia klubu. Myślę, że nikt nie opuszczał Częstochowy i jak na razie wszyscy jesteśmy tutaj. Wiem, że to się może zmienić na dniach, aczkolwiek czekamy jeszcze na decyzje. Pewnie nie tylko pan z ukochaną musi się zmierzyć w tych dniach z takimi problemami... Proszę powiedzieć jak wygląda pana standardowy dzień podczas izolacji? Pracy na pewno jest dużo, do wykonania są zlecone przez klub ćwiczenia fizyczne, ale też pewne treningi taktyczny, bo trener Marek Papszun podsyła wam do analizy także materiały wideo. Mimo to jest trochę czasu na nudę? - Tak jest trochę czasu na nudę, bo dzień jest długi. Sztab szkoleniowy zadbał jednak o nas należycie. Nie tylko od strony fizycznej, bo oczywiście odbywamy treningi indywidualne. Musieliśmy również wykonać analizy kilku poprzednich spotkań. Jesteśmy też w kontakcie z psychologiem, który zajmuje się teraz zupełnie innymi problemami niż zazwyczaj. Nie podejmujemy tematów wyłącznie z zakresu psychologii sportowej. Dyskutujemy o tym jak spożytkować ten czas z korzyścią dla nas, rozmawiamy na temat inwestowania... Są to więc zagadnienia dotyczące przyszłości, wybiegające daleko, daleko do przodu. Jak spędza pan wolny czas między wszystkimi tymi obowiązkami? Sięga pan po dobrą książkę, może jakiś serial? - Ani jedno, ani drugie. Nie pociągają mnie seriale, więc ich nie oglądam. Nigdy nie byłem też fanem książek. Nie potrafię się skoncentrować, by dłużej posiedzieć nad lekturą, więc to też odpada. Zajmują się takimi sprawami, na które nie miałem dotąd czasu. Zdarza się wprawdzie, że obejrzę coś w telewizji, ale robię to raczej rzadko. Przeszedłem na tryb, który praktykowałem jeszcze podczas gry w Zagłębiu Lubin. Gotuję sobie pięć posiłków dziennie, więc bardzo dużo czasu spędzam w kuchni. Co za tym idzie - często jeżdżę do sklepu. Oczywiście nie każdego dnia lub nawet kilka razy dziennie, ale powiedzmy dwa razy w tygodniu i robię potężne zakupy. Później stoję przy garnkach i próbuję robić różne rzeczy. Mam też swój biznes samochodowy, którym teraz więcej się zajmuję. Od paru lat prowadzę tę działalność z przyjacielem. Do tej pory w tym układzie byłem głównie inwestorem, a on działał na miejscu. Teraz staram się dużo bardziej mu przy tym pomagać, wdaję się w szczegóły tego wszystkiego. Jest też wiele spraw bieżących, na które do tej pory nie było czasu, typu sprzedawanie nieużywanych ubrań, oddawanie niepotrzebnych rzeczy, segregacja dokumentów... Takie sprawunki, które każdy z nas ma, lecz nie zawsze znajduje na nie czas. Zdradzi pan nieco szczegółów dotyczących wspomnianego biznesu? To jakiś salon samochodowy, warsztat? - Nie, to wypożyczalnia samochodów takiej, powiedzmy, niskiej klasy średniej. Ściągamy także samochody z zagranicy po to, by potem je odrestaurować i sprzedać. Taka jest nasza obecna działalność, ale oczywiście plany są dużo bogatsze. Chcemy pójść kilka kroków dalej i rzeczywiście mieć własny warsztat, pracownie blacharsko-lakierniczą... Na razie jednak przystopował nas nieco ten wirus, lecz staramy się, by ten czas maksymalnie wykorzystać. A propos biznesów i związanych z nimi kwestii finansowych. Przejdźmy do jednego z najgorętszych tematów ostatnich dni, jeśli chodzi o kluby Ekstraklasy. W tym tygodniu mieliście rozpocząć negocjacje z władzami klubu na temat obniżki pensji. Te negocjacje już się rozpoczęły? Jakie jest pana podejście do tej sprawy? - Tak, rozmowy się rozpoczęły. Na razie trwają dyskusje na linii zarząd i właściciel - rada drużyny. Obie strony starają się odnaleźć wspólny mianownik. Szczegółów jednak nie znam i nie zagłębiam się w to. Jak cała reszta, będę musiał przystać na to, co wywalczy rada naszego zespołu. Czekam więc na rezultat tych pertraktacji. To trudny czas dla wszystkich klubów. Praktycznie wszystkie drużyny będą musiały się zgodzić na pewne ustępstwa. Śledzimy internet, ponieważ chcemy mieć pewien odnośnik i widzieć, jak rozwija się sytuacja w innych zespołach. Jesteśmy świadomi, że tak musi się stać, aczkolwiek pewne rzeczy należy pewnie ustalać już indywidualnie. My w Rakowie bardzo dobrze żyjemy z zarządem i właścicielem. Ten trudny moment to swego rodzaju próba dla wszystkich, czy rzeczywiście jest tak kolorowo. Oczywiście, każdy będzie chciał zachować jak największą ilość pieniędzy dla siebie, natomiast nasze relacje są bardzo dobre i nikt nie będzie chciał ich zepsuć. Będziemy starali się porozumieć. W takim razie rzeczywiście jest na co uważać, bo pieniądze potrafią zepsuć każdą, nawet najbardziej zażyłą relację. Jeśli natomiast chodzi o właściciela Rakowa Michała Świerczewskiego, przedstawił on dość trudną w realizacji, ale pomysłową koncepcję dotyczącą dokończenie rozgrywek. Chciał on skoszarować wszystkie drużyny w jednym miejscy i rozgrywać mecze bez udziału kibiców. Jak przyjęliście ten pomysł w szatni? - Był to jakiś pomysł, myślę że nawet niezły i nie był aż tak wyimaginowany, choć rzeczywiście kruchy. Jedna zarażona osoba mogła popsuć cały misterny plan. Jest to jednak jakieś wyjście. Zgodnie z opinią przedstawioną przez wiele osób nie jest to może rozwiązanie na teraz, ale możemy do niego wrócić w przyszłym sezonie, bo nie wiadomo co będzie się działo. To wszystko jakoś będzie musiało się odbywać. Nie wydaje mi się, by piłka nożna miała zniknąć z mapy świata na dłuższy czas. Nie będzie czegoś takiego, że za kilka miesięcy wciąż nie będziemy grali, więc jest to jakaś opcja. Jeśli wszystko byłoby dobrze zorganizowane, to pewnie wielu zawodników przystałoby na to. Znamienne jest to, że to akurat Raków wyszedł z taką inicjatywą. Wiadomo, że zależy wam na kolejnej transzy z tytułu praw telewizyjnych tak jak wszystkim innym klubom, ale sportowo znajdujecie się w dość komfortowej sytuacji i nie musicie drżeć w obawie o ewentualny spadek. To obecne dziewiąte miejsce w tabeli jest dla was satysfakcjonujące? - Zdecydowanie nie, byliśmy w naprawdę dobrym momencie, zresztą jak kilka innych drużyn, które udanie zainaugurowały rundę wiosenną. Oczekiwaliśmy czegoś więcej, lecz rozrywki zostały zastopowane. Zanim do tego doszło wygraliśmy sporo spotkań i nadchodziły mecze z teoretycznie słabszymi rywalami. Mogła to być miniautostrada do wyższych rejonów tabeli. Zawieszenie rozgrywek nie było więc dla nas niczym dobrym, ale musimy to uszanować, bo zdrowie stoi teraz na pierwszym miejscu. Może jednak stąd wynikała też taka chęć Rakowa w kwestii dokończenia ligi. Czuliśmy, że jesteśmy w stanie ugrać znacznie więcej, niż tylko dziewiąte miejsce w tym sezonie. Myślę że Raków pokaże tę determinację i złość w kolejnych rozgrywkach, ponieważ jest tutaj świetny fundament do tego, by osiągnąć świetny wynik. Trzeba uczciwie przyznać, że już teraz mogliście znajdować się w górnej ósemce, gdyby nie kilka pechowych spotkań, tak jak choćby mecz z Arką, w którym prowadziliście 2-0 jeszcze na 20 minut przed końcem, by ostatecznie przegrać 2-3. - Tak, muszę się zgodzić. Pewnie wychodzi tu jeszcze pewien brak ekstraklasowego doświadczenia. Taki mecz jak ten z Arką zdarza się chyba tylko raz w sezonie jakiejkolwiek drużynie. Do 70. minuty Arka wyglądała przy nas jak drużyna złożona z juniorów, nie potrafiła nam zagrozić. Dla nas to była czysta zabawa, co było widać w naszych zagraniach. Takie spotkania bardzo bolą. Szkoda, bo rzeczywiście mogliśmy mieć parę "oczek" więcej. Trzeba to jednak wkalkulować w ten brak doświadczenia. Mała liczba naszych zawodników kiedykolwiek grała w Ekstraklasie. Nabieramy tego doświadczenia z każdym meczem. Mówimy też o tym w szatni. Trener podkreśla wagę pewnych boiskowych zagrań, których nie da się nauczyć, lecz można je nabyć wraz z kolejnym rozegranymi meczami. Pod tym względem będzie na pewno coraz lepiej. Wracając do Arki - to właśnie w meczu z ekipą z Gdyni zaliczył pan debiut w barwach Rakowa. Debiut można by rzec wymarzony, bo zwycięski i okraszony bramką. Od tamtej pory minęło już jednak sporo czasu. Jak podsumowałby pan to ponad pół roku w klubie z Częstochowy? - Na pewno bardzo pozytywnie, ale z racji przerwania ligi mój całościowy rozwój w Rakowie został niestety zastopowany. Początek sezonu był dobry, ale nie było w tym pewnej powtarzalności i pewności, natomiast runda wiosenna była bardzo dobra w moim wykonaniu. Kilka meczów zagrałem, na naprawdę wysokim, a przede wszystkim równym poziomie, czego do tej pory mi brakowało. To nie przeszło bez echa, więc działa to na moją korzyść. To mógł być dla mnie kluczowy moment w karierze, mogłem wywalczyć mocną pozycję i pomyśleć nad czymś fajnym w trakcie okienka transferowego, bo przecież jestem tylko wypożyczony do Rakowa.