Kopenhaga potwierdziła w Sosnowcu, że jest zespołem bardzo dobrze poukładanym, zorganizowanym, gdzie poszczególne linie przesuwają się jak po sznurku. Takich przymiotników także używaliśmy opisując występy Rakowa w poprzednich rundach. Ze względu na dużo większe doświadczenie ekipa z Danii ma lekką przewagę. Jest pewnego rodzaju wzorem, do którego drużyna Dawida Szwargi dąży. Ale jest wspólny mianownik jeśli chodzi o pewne deficyty w ofensywie - w Sosnowcu oba zespoły były jakby bezzębne, brakowało im elementu zaskoczenia, pewnego szaleństwa. Ten pierwiastek w tak wyrównanych pojedynkach decyduje o awansie jednych i drugich. We wtorkowy wieczór Duńczycy wygrali, bo dopisało im szczęście, które tym razem opuściło Raków. Bo tylko tak można opisać sytuację, w której padł jedyny gol - dośrodkowanie, po którym piłka odbija się od obrońcy i na śliskiej murawie spisujący się do tej pory perfekcyjnie Vladen Kovacević puszcza piłkę pod ręką. A do tego nieuznana bramka Rakowa, bo atakujący piłkarz miał wysuniętą głowę przed ostatnim obrońcą Kopenhagi. No i jeszcze plaga kontuzji. Sytuacja jest zła, ale nie beznadziejna. Po meczach z Karabachem i Arisem pisałem, że Raków zdobywa doświadczenia, które dawało awans do kolejnych rund. W stolicy Danii drużyna Szwargi będzie musiała wznieść się jeszcze bardziej. Inaczej mówiąc - to musi być determinacja i poświęcenie na najwyższym poziomie. Takie, które rzuci rywali na kolana, doprowadzi do stanu, że ci pomyślą sobie: mamy dość. Oto prawdziwy powód porażki Rakowa? Piłkarze mówią prosto z mostu FC Kopenhaga - Raków Częstochowa. Przed mistrzami Polski mecz życia Przez piłkarzy z Częstochowy to rewanżowe spotkanie powinno być potraktowane jak mecz życia i muszą poświęcić w nim tyle zdrowia, ile jeszcze prawdopodobnie nigdy nie poświęcili w swojej karierze. Rywal jest silny, ma lekką przewagę w kulturze gry, w operowaniu piłką, ale jest do pokonania. Nie jest to pojedynek Dawida z Goliatem. Duńczycy we wtorek specjalnie nie zagrozili mistrzom Polski, nic wielkiego pod bramką Kovacevica nie zdziałali. Niestety, to samo można powiedzieć o Rakowie, ale do tej pory na ratunek w ofensywie przychodzili inni, głównie Fran Tudor. Ewidentnie brakowało zaś klasowego napastnika. Takiego, który w sytuacji, gdy biegnie z piłką i ma przed sobą jednego obrońcę (tak jak miał Fabian Piasecki) jest w stanie go kiwnąć i wyrobić sobie pozycję do strzału (tak jak potrafi to Ivi Lopez). Potrzebny jest przebłysk szaleństwa, taka akcja ofensywnego zawodnika, po której pomyśli sobie: sam nie wiem jak to zrobiłem, ale się udało. Ktoś powie, że łatwo pisać, a przecież zdarzało się, że w Kopenhadze nie wygrywały drużyny z najwyższej światowej półki: Manchester City, Borussia Dortmund. Tak, to prawda. I paradoksalnie to też może być na korzyść Rakowa. Perspektywa zrobienia lepszego wyniku, niż najlepsza drużyna Europy poprzedniego sezonu może zadziałać na wyobraźnię, może być jeszcze bardziej mobilizująca. Trzeba tam jechać z przekonaniem: im się nie udało, ale nam się uda. Tak właśnie tworzyły swoje legendy Legia Warszawa, Górnik Zabrze czy Widzew Łódź - dokonywały rzeczy, których nikt się po nich nie spodziewał. Raków ma szansę przejść do historii polskiego futbolu klubowego. To nie jest science fiction, bowiem w piłce czasem tak właśnie bywa: wychodzisz na boisko i nagle okazuje się, że możesz więcej, niż ci się wydaje... Trzymajmy kciuki!