Marek Papszun: Tu pies jest pogrzebany w polskim szkoleniu Michał Białoński, Tomasz Mucha, Interia: W pierwszej części wywiadu powiedział nam pan, że nie ma dobrych młodych Polaków. To gdzie jest pies pogrzebany ze szkoleniem, skoro idą na niego coraz większe pieniądze, a efektów nadal nie ma? Brakuje nam dobrej kadry trenerskiej, czy zmiana pokoleniowa dotyka piłkę nożną? Marek Papszun, trener Rakowa: Problem jest wielowątkowy. Ja widzę dwa główne powody: identyfikacja talentów czyli skauting i ścieżka rozwoju dla tych chłopaków, a na siłę upychanie ich w Ekstraklasie zaburza tę ścieżkę. My sami sobie strzelamy w kolano. Drugi powód, to jakość szkolenia, czyli poziom trenerów po prostu. Czytaj także: Papszun: Od zarania jestem radykalnym przeciwnikiem przepisu o młodzieżowcu Zamierzacie sprowadzać największe talenty z regionu? - Jak najbardziej tak, po to właściciel zainwestował tyle w akademię, abyśmy stawiali na wychowanków, jednak w chwili obecnej z różnych względów jeszcze ich nie mamy. Narzuca się ludziom, którzy wkładają gigantyczne pieniądze w klub, jak oni mają tak naprawdę ten klub prowadzić. To jest narzucenie: "nie, nie możesz tego zawodnika kupić, musisz tego i tego, młodszego. A najlepiej wyszkolić, bo ja ci każę". Oczywiście, to jest rozsądne, motywowanie klubów do szkolenia, do tworzenia akademii, bo tylko tak możemy pójść do przodu. Ale nas nie trzeba do tego motywować, bo i tak to robimy. Właściciel wykłada duże pieniądze na szkolenie młodzieży i nie trzeba nas sztucznie do tego stymulować. Dlatego jesteśmy przeciwnikami przepisu o młodzieżowcu, bo nie ma logicznych argumentów na jego poparcie. Poza tymi, których się domyślamy, a które nie powinny w to wchodzić. Miał pan żal do prezesa Legii Dariusza Mioduskiego o to, że ogłosił pana nowy trenerem tego klubu od sezonu 2022/2022, a być może nawet już od rundy wiosennej, w momencie, gdy miał pan ważny kontrakt z Rakowem, a między klubami nie doszło do żadnych negocjacji w tej sprawie? "Wierzę, że dołączenie trenera Papszuna będzie dla Legii Warszawa bardzo pozytywną zmianą, a on sam będzie potrafił wykorzystać w pełni potencjał naszego klubu" - te słowa Mioduskiego mogły panu zaburzyć relację z szatnią. Piłkarze mogli pomyśleć: "Jak to, wódz nas zdradza dla Legii?!" - Nie miałem żalu, nie byłem też zły. Tak zadziałał prezes Mioduski, to był jego plan na tę sytuację. Nie widziałem w nim nic niestosownego. Natomiast nie wiem czy było to rozsądne i w ogóle potrzebne. To jest druga sprawa i nie można tego mylić. Ja ze swej perspektywy uważałem, że to nie było potrzebne. Natomiast co do szatni Rakowa, to temat jest prosty: wyjaśniłem zespołowi, że odejścia przed końcem sezonu nie ma. Co działo się w ostatniej kolejce naszej Ekstraklasy - sprawdź w naszym programie wideo! Co pan powiedział piłkarzom? - "Pracujemy razem do końca sezonu, taki mam kontrakt i możecie być pewni, że ja go wypełnię. Chyba, że mnie zwolnią". Tak też się stało. Ja jestem odpowiedzialnym człowiekiem i uczciwym. Dlatego to, co powiem wcielam w życie i realizuję. Tu nie było innej możliwości. Doszło jeszcze do innej sytuacji - wkrótce po tym zamieszaniu przedłużyłem kontrakt z Rakowem i wszystkie kwestie wiążące mnie z Legią się rozwiały. Cieszę się, że ten temat został zamknięty. Dużo mnie to kosztowało energii. Powstało przecież duże zamieszanie wokół tego tematu. Dużo się o tym mówiło i pisało, dzwoniły telefonu. Czytaj także: Michał Świerczewski: Futbol to narkotyk Markę w Ekstraklasie wyrobił sobie pan już na dobre. Raków Częstochowa nie robi się dla pana za ciasny? - Oczywiście, że chciałbym spróbować nowych wyzwań. Nie będę mówił inaczej niż zawsze, czyli prawdziwie. Stąd brały się rozmowy z Legią. Nie ukrywałem ich przed właścicielem Rakowa, z którym mamy relacje znakomite. Michał Świerczewski o wszystkim wiedział, że temat Legii jest, że rozmowy się toczą i były już wcześniej. Co pana zatrzymało? - Muszę widzieć, że z drugiej strony jest pełne przekonanie, chęci, że mnie chcą i projekt jest taki, w którym będzie można osiągać sukcesy. Dzisiaj jestem w klubie, który je osiąga. OK, jesteśmy małym klubem w skromnym, dość biednym mieście. Z szóstym budżetem w lidze. - Tak jest, na dodatek z niedużym stadionem i ograniczoną infrastrukturą. To się wszystko zgadza. Ja jednak do tego podchodzę tak, że dla mnie zawsze najważniejsi są ludzie. A ci w Rakowie są świetni! Zbudowałem świetny sztab. Byłem też współautorem budowy tego klubu. Czyli nie tylko drużyny? - Tak, również doradzałem przy sprawach infrastrukturalnych, wykorzystania pomieszczeń klubowych, modyfikacji. My naprawdę z tego budynku wycisnęliśmy bardzo dużo. Na przykład w moim pokoju wcześniej znajdowało się pomieszczenie dla sędziów, w którym stał jakiś stolik i była umywalka. Miałem też inne inicjatywy, dotyczące siłowni, czy strefy regeneracji itd. Dlatego z Rakowem czuję się związany także w innej roli niż trener. Zatem jest pan też gospodarzem klubu? - Dokładnie tak. Zawsze są zarządzający, choć wiele się osób zmieniło, ale każdy swój wkład wniósł. Ja jestem tu najdłużej, więc siłą rzeczy miałem możliwość zrobienia więcej niż inni i trochę po swojemu. Przejście do Legii, która pod względem potencjału, oczekiwań i infrastruktury jest klubem z nieco innej ligi byłoby wyjściem ze strefy komfortu? - Nie tylko do Legii. Praca w każdym miejscu poza Rakowem będzie dla mnie takim wyjściem. Czy to by była Legia, czy klub walczący o utrzymanie, bo nie wiemy, jak się potoczy historia. Najważniejsze, że w Rakowie zbudowaliśmy bardzo dobrze działający pion sportowy. Gdyby mnie dzisiaj zabrakło, to drużyna spokojnie sobie poradzi. Pion sportowy ze sztabem medycznym mają tak wypracowane mechanizmy działania, że ci ludzie dadzą sobie radę nawet beze mnie. Wiedzą, co mają robić i wzajemnie się napędzają. To jest super i tego było mi szkoda: relacji z właścicielem, dających duży komfort pracy. Dlatego zdecydowałem się na przedłużenie kontraktu. Wszyscy widzimy, że nasza praca idzie w dobrym kierunku, przeprowadzamy dobre zmiany. Były pana bramkarz Jakub Szumski powiedział, że rozwinął się u Marka Papszuna, do którego by wrócił, a jedyne, co by zmienił, to wprowadzenie elementów luzu, radości, zabawowych do niektórych treningów, by wszystko nie było śmiertelnie poważne. Uważa pan, że ma rację? - Pewnie, że tak! Ja o tym mówiłem. Niektórzy ten wywiad bardzo źle odebrali, ja go wysłuchałem dopiero tydzień temu, gdy szedłem do FootTrucku do tych samych prowadzących na wywiad. Chciałem sprawdzić, jak formuła tych wywiadów wygląda. Ja tam negatywnego wydźwięku nie słyszałem. Szumski opowiedział o swej perspektywie, piłkarza, który coś by zmienił w treningach. Tylko, że to jest perspektywa jednej osoby, która nie patrzy na całość i nie może mieć o tym wiedzy. Owszem, można się bawić, ale wtedy zacierają się podstawowe cele. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: "Czego chcesz?". Każdy odpowie, że chce wygrywać. Tymczasem droga do zwycięstw nie prowadzi przez zabawę i rekreację. Marek Papszun: Ja nie jestem po to, żeby piłkarze mieli fajnie Ale chodziło mu o dorzucenie zabawowych elementów do jednego treningu w tygodniu. - Ja wiem, ale na wszystko trzeba mieć czas, energię i koncentrację. Przychodzimy do klubu w konkretnym celu, po to, żeby się przygotować do meczu. Na działaniach na boisku trzeba się skupić, wykonywać je automatycznie i tam nie ma miejsca na zabawę. Twórcza kreatywność zawodników to jest zupełnie co innego. Nikt nikomu nie zabrania, by zawodnicy przyszli wcześniej, czy pojawili się w wolnym od treningu dniu i pograli sobie w siatkonogę. Ja wymagam koncentracji tylko przez dwie godziny. Pół godziny odprawy, czasem 45 minut. A reszta? Piłkarze mogą sobie organizować czas dowolnie. Ja nie jestem po to, żeby zadowolić piłkarzy, żeby mieli fajnie. Ja najlepiej wiem ile czasu poświęcić na jaki element i jak przygotować zespół. Wiadomo, że zawodnicy mają różne priorytety. Ten, kto nie chce się poddać takiemu reżimowi, bo jest to swego rodzaju reżim, niech się zastanowi, co w zamian dostaje. Kwestia świadomości i odpowiedzialności piłkarzy? - Ostatnio miałem rozmowę z jednym z moich piłkarzy i on mi powiedział taką rzecz: "Trenerze, gdy dzwonią zawodnicy i pytają, jak jest w Rakowie, to ja im mówię szczerze, że jest ciężko. Że trzeba się poddać reżimowi i mało jest luzu, ‘dziadków’ i innych zabaw. Ale dzięki temu wygrywamy. Dlatego wybieraj sam, co chcesz". On mówi jasno tym chłopakom, żeby byli przygotowani: treningi są intensywne, wymagania taktyczne są dość duże, ale jeśli chcesz wygrywać, to nie będzie ci to przeszkadzało. Czyli heheszki albo zwycięstwa? - Dokładnie. Nie można mieć w życiu wszystkiego. Być może mogliśmy wrzucić więcej elementów luzu, ale jesteśmy tylko ludźmi i nasza energia, koncentracja są ograniczone. Jeżeli zawodnicy luźniejszych form naprawdę potrzebują, to ja nie widzę problemów, aby wyszli i to robili. Ja jestem po to, aby przygotować zawodników jak najlepiej do gry. Aspektów z tym związanych jest naprawdę dużo. Począwszy od taktyki, przez przygotowanie mentalne, regenerację itd. po obozy, wyjazdy, całą logistykę. To wszystko też kosztuje energię. Jedziesz na dalszy wyjazd, z którego wracasz rano, musisz odespać, zregenerować się i goni cię kolejny mecz. W tym maratonie czasu na zabawy. Ale są też momenty, w których przestrzenie się trochę otwierają. Niektórzy chcieliby odwrócić proporcje pracy i luzu, ale ja tego nie widzę. Uważam, że to byłoby nieskuteczne. Mam system, który uważam, że się sprawdza i kto chce w tym projekcie uczestniczyć, tego zapraszam, ale tylko na moich warunkach. Natomiast po słowach Szumskiego niektórzy zaczęli domniemywać, co tu się w ogóle dzieje! Podejrzenia o faszyzm? - Tak jest. Na końcu sezonu mieliśmy podsumowanie ze sztabem. Rozmawiali: Michał Bałoński, Tomasz Mucha Czytaj też: Skandal podczas fety Lecha! Papszun mówi otwarcie