To była 63. minuta spotkania. Akcją Górnika rozpoczął Mateusz Matras, który zagrał na lewo do bardzo dobrze grającego Erika Janży. Ten ni to dośrodkował, ni to wrzucił w pole karne rywala. Mocno bitą piłkę próbował ratować Sapała. Futbolówka odbiła się od niego, zmieniła lot, minęła zdezorientowanego Michała Gliwę i wpadła do siatki. To, jak się okazało, był decydujący moment... - Chciałem ratować "wrzutkę" rywala, no i niestety nie udało się. To był niefortunny przypadek. Swoje w tym wszystkim zrobiły też warunku. Było mokro, padał deszcz - tłumaczy Sapała. Pytany o przebieg spotkania pomocnik Rakowa mówi. - Bramka dla rywala padła w złym momencie, kiedy akurat mieliśmy przewagę i było blisko strzelenia przez nas bramki. Dlatego naprawdę szkoda, że tak się stało, że tak się to wszystko potoczyło. Gol dla nas wisiał w powietrzu, a bramka dla rywala padł w najgorszym z możliwych dla nas momentów. To był po prostu pech - podkreśla. Faktycznie, kilka minut przed rozstrzygającym golem, dobrze grająca na stadionie im. Ernesta Pohla jedenastka z Częstochowy miała "swoją" okazję, w słupek bramki, w której dobrze spisywał się Martin Chudy, trafił jednak Petr Schwarz. Goście mieli też kilka innych okazji do zdobycia bramek... Tymczasem o wszystkim zdecydowało samobójcze trafienie. - To moja pierwsza taka bramka - podkreśla Sapała. To już zresztą drugie kolejne samobójcze trafienie częstochowskich piłkarzy, bo w starciu z Cracovią na listę strzelców, tyle że do swojej bramki wpisał się Emir Azemović. Drużyna prowadzona przez Marka Papszuna gra dobrze, ten futbol w wykonaniu beniaminka da się oglądać, ale na koncie są tylko trzy punkty... - Te punkty po nasze stronie jeszcze będą - zapewnia Sapała. Kolejny rywalem Rakowa "u siebie" w Bełchatowie za tydzień w niedzielę 18 sierpnia będzie Lechia Gdańsk. <a href="https://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-polska-ekstraklasa-2019-2020,cid,3" target="_blank">Zobacz wyniki, terminarz i tabelę PKO Ekstraklasy</a> Michał Zichlarz, Zabrze