Pochodzi z niewielkiej wsi, gdzieś w pobliżu Koszalina. Niezbyt chętnie mówi o swoim trudnym dzieciństwie wiadomo jednak, że do szkoły chodził kilka kilometrów na piechotę, na bosaka. Szybko wykazał się jednak zmysłem biznesowym. W czasach głębokiego PRL miał sześć restauracji, inne mniejsze interesy i - jak sam to nazywa - geszefty. - Urosłem zbyt duży, jak na ówczesne czasy - mówi Wojciechowski "Dziennikowi", tłumacząc dlaczego zdecydował się opuścić Polskę. Wyjechał do Szwecji, gdzie próbował dalej sił jako restaurator, ale wkrótce na 15 lat wylądował w USA, gdzie rozpoczął to, co dało mu rozgłos i pieniądze, czyli zaczął budować domy. - Po raz pierwszy wróciłem do Polski już po zmianie systemu. Wcześniej nie przyjeżdżałem, bo miałem propozycję współpracy z wywiadem. Otworzyli mi teczkę i tylko czekali na mnie. Więc nie chciałem mieć z tamtą Polską nic wspólnego. Za pierwszym razem w ogóle nie myślałem o powrocie na stałe. Po roku znów przyjechałem i dostałem kilka propozycji biznesu. I tak się powoli, małymi kroczkami, dałem wciągnąć, a w końcu zadecydowałem, że wracam. - Jego interesują tylko sukcesy i efekty, najlepiej szybkie. Nie jest cierpliwy, jeżeli Polonia nie będzie wygrywać, to jego reakcje będą zdecydowane. Wojciechowskiego nie będą satysfakcjonowały wypowiedzi szkoleniowca, który powie, że musi mieć czas, by wszystko poukładać, który zapowie tytuł w perspektywie dwóch lat - mówi Jerzy Zdrzałka, były szef zarządu JW Construction. Jedną z cech prezesa, na którą zwracają uwagę współpracownicy jest chęć zajmowania się wszystkimi sprawami osobiście. Ogólnie wiadomo przynajmniej o jednej wizycie prezesa w szatni piłkarzy. Było to w przerwie meczu z Cracovią, gdy Polonia do przerwy przegrywała 0:1. - Po wypiciu dwóch szklaneczek whisky zachowuje się jak prezes B-klasowego zespołu, a nie klubu z ekstraklasy - mówi anonimowo jeden z piłkarzy Polonii. Wojciechowski zapytany o tamten incydent mówi: - Poniosło mnie. Jestem w końcu tylko człowiekiem. Ale wy dziennikarze zbytnio mitologizujecie szatnię. Podobnie jak każde inne pomieszczenie, za które płacę należy do mojej dyspozycji. Tak naprawdę to ja chciałem trenerowi pomóc. Chciałem żeby piłkarze zobaczyli, że nie grają tylko dla siebie. Że trener też ma presję, którą wywieram ja. - I od lipca nie zapłacił nam ani grosza - mówi Mariusz Pawlak. - Po przejęciu Groclinu wielu z nas trafiło do czwartoligowych rezerw. Próbowali nas złamać. Po złości kazali nam trenować dwa razy dziennie. Liczyli na to, że się zniechęcimy. My jednak karnie przychodziliśmy, zrobiliśmy nawet listę obecności, żeby nikt nie mógł nam niczego zarzucić. Wojciechowski bagatelizuje konflikt z piłkarzami rezerw: - Wszystkie zaległości zostaną do 15 stycznia uregulowane. Czy taka mieszanka wybuchowa zapewni warszawskiemu klubowi upragnione mistrzostwo? - Głupio byłoby przy tej chimerycznej lidze i postawie reszty nie wygrać - stwierdza Wojciechowski.