Na konferencji prasowej przed meczem z Pogonią Szczecin, nowy trener Lechii Gdańsk, Marcin Kaczmarek mówił m.in.: - Dla mnie to będzie wyjątkowy mecz. Dlatego że wracam do Lechii, bo to dla mnie więcej niż klub. Oprócz tego miałem swój poważny epizod w Szczecinie. Byłem tam w roli zawodnika i trenera. 48-letni szkoleniowiec, gdy jeszcze nie był trenerem Lechii, otrzymał oficjalne zaproszenie na otwarcie szczecińskiego stadionu. Kaczmarek w latach 1994-98, przez 4,5 roku występował w szczecińskim klubie. Jako jeden z nielicznych, był zarówno piłkarzem, jak i trenerem "Portowców". Przed nim i po nim podobnej sztuki dokonali jeszcze: Eugeniusz Ksol, Mariusz Kuras, Piotr Mandrysz i Maciej Stolarczyk. Trenerski czas Kaczmarka w Szczecinie był krótki. To jesień 2007 r., gdy Pogoń prosto z Ekstraklasy wylądowała w IV lidze. Po rundzie jesiennej trener został zwolniony, nie dlatego, że notował z drużyną słabe wyniki. Wręcz przeciwnie, drużyna pod jego wodzą była liderem, zastąpił go Mariusz Kuras, który rozpoczął z drużyną marsz w górę ligowej hierarchii. Marcin Kaczmarek, specjalista od ligowych promocji, ten awans liczy za pół. Jak sam mówi, ma na koncie 7,5 awansu - połowiczny z Pogonią, jeden z Widzewem Łódź i po dwa z Olimpią Grudziądz, Wisłą Płock i macierzystą Lechią Gdańsk, której jest wychowankiem, do której teraz wrócił po 16-letniej rozłące. Kaczmarek zaczął trenować w Lechii, gdy jego ojciec został asystentem trenera Biało-Zielonych, którzy grali w Ekstraklasie pod wodzą Wojciecha Łazarka. O "Baryle" żartobliwie mówią, że to trenerski ojciec "Bobo" Kaczmarka, zatem dla Marcina "dziadek". Potem Kaczmarek-senior przejął po Michale Globiszu szkolenie rocznika 1972 w gdańskim klubie, "Mały" Kaczmarek jest dwa lata młodszy, ale był tak dobry, że wkrótce dołączył do drużyny ojca. Notorycznym problemem Lechii Gdańsk był brak kasy, chociaż akurat na ligową inaugurację do Legnicy udało im się polecieć stylowo, samolotem wojskowym. Z powodów finansowych zaraz wszyscy doświadczeni piłkarzy odeszli, musieli grać młodzi, pod wodzą Bogusława Kaczmarka, mówiło się o nich "najmłodsza drużyna szczebla centralnego". W wieku 16 lat i kilku miesięcy zadebiutował w II lidze i Marcin. Cały Polski futbol był wówczas mocno zwariowany, jedne kluby bardziej drugie mniej. Lechia Gdańsk należała do tych pierwszych. W nieprawdopodobnych okolicznościach Lechii udało utrzymać się w II lidze, z gdańskim klubem Kaczmarek żegnał się złamanym z radości płotkiem na stadionie w Dzierżoniowie. "Mały" (tak na niego wołają od...małego) uznał, że jeśli chce grać na poważnie w piłkę musi to robić gdzie indziej niż w Trójmieście. Złożył podanie o zwolnienie z Lechii, by kontynuować karierę w Pogoni, która grała szczebel wyżej. To było coś w rodzaju testów, bo "Dziennik Bałtycki" pisał, że Pogoń ma dać odpowiedź w ciągu tygodni. I dała. "Portowcy" wypożyczyli Kaczmarka na rok, by potem go wykupić i podpisać z nim 3-letni kontrakt. Pogoń należała do klubów bardziej poukładanych od Lechii Gdańsk, ale do normalności było jej daleko. Sam Marcin Kaczmarek pod koniec pobytu w Szczecinie w 1998 r. mówił na łamach "Piłki Nożnej": - Chętnie przedłużyłbym umowę, ale dzisiaj mam wątpliwości czy w Szczecinie znajdą się ludzie gotowi klubowi pomóc. Obawiam się, że jeżeli ich zabraknie - myślę o sponsorze strategicznym - to w następnym sezonie drużyna może mieć bardzo poważne problemy z utrzymaniem się w pierwszej lidze. Odbyłem wprawdzie wstępną rozmowę z prezesem Folbrychtem, ale jeszcze nie wiem czy w czerwcu zdecyduję się w Szczecinie pozostać. Kaczmarek został jeszcze na pół roku, po czym odszedł do...GKS Bełchatów, o którym jeszcze będzie w tej opowieści. O tamtych czasach na Pomorzu zachodnim pisze strona 24kurier.pl: "Kryzys mocno dał się we znaki piłkarskiej Pogoni, która w końcówce lat 90. stała niemal na krawędzi. W tamtych czasach klub nie dostawał żadnej pomocy - ani z Urzędu Miasta, ani z firm związanych z Żeglugą Morską. Mało tego, klubowi odebrano nawet możliwość zarabiania w inny sposób. Na początku lat 90. niemal wszystkie zyski z działającej na koronie stadionu giełdy samochodowej trafiały na konto klubu. (...) Na giełdzie pracowali nawet piłkarze. Oczywiście nie ci z wyjściowego składu, ale ci drugoplanowi. Ci, którzy w sobotę nie grali w meczu ligowym, to w niedzielę stawiali się skoro świt na koronie stadionu i pełnili rolę bileterów. Tak było w istocie. Było trochę podobnie, jak podczas kultowego filmu "Piłkarski poker", z tą różnicą, że piłkarze nie handlowali samochodami, ale sprzedawali bilety i roznosili ulotki. Sytuacja przez wiele lat była taka, że Pogoń nie mogła rozgrywać swoich spotkań w niedzielę. Ten dzień był zarezerwowany na handel. Mecze mogły się odbywać tylko w soboty". Bieda w Pogoni najmocniej dała się we znaki w ekstraklasowym sezonie 1995/96, drugim w którym Marcin Kaczmarek występował przy Twardowskiego. Po 28. kolejce (sześć meczów do końca rozgrywek) "Portowcy" byli w górnej połowie tabeli - na 9. miejscu, mając 7 punktów przewagi nad strefą spadkową i aż 11 nad przedostatnim w tabeli GKS Bełchatów. Przed ostatnią kolejką przewaga stopniała do trzech punktów, a "Przegląd Sportowy" pisał, że koalicja zespołów zainteresowanych utrzymaniem w lidze nie lubi nadmorskiego powietrza - z geografii pała, bo ze Szczecina jest nad morze prawie 100 kilometrów. Pisano również o bełchatowskiej rewelacji wiosny. W ostatniej kolejce, w meczu o wszystko GKS Bełchatów wygrał u siebie 2-1 z Pogonią, a tamtejsi kibice mieli w oczach łzy szczęścia, niczym rok wcześniej, gdy uzyskano awans do Ekstraklasy. Długo skandowano nazwisko trenera Krzysztofa Pawlaka, który mówił o największym sukcesie w szkoleniowej karierze. Raczej powinno się skandować nazwisko sędziego międzynarodowego Mirosława Milewskiego z Warszawy, który w 24. minucie wyrzucił z boiska Leszka Pokładowskiego, czym wypaczył wynik spotkania. Red. Jacek Kmiecik dał mu w "PS" ocenę 9. W archiwalnej gazecie czytamy, że sędzia Milewski zwykł karać kartkami w ostateczności, jednak "Portowcy" zechcieli grać w kości, nie miał więc wyjścia... Pisano, że Pogoń była zbyt słaba organizacyjnie, za biedna, by mogła utrzymać się w Ekstraklasie. Finisz ligowego sezonu 1995/96 nie był udany w rodzinie Kaczmarków. Marcin spadł z Pogonią z Ekstraklasy, spadł jego macierzysty klub Lechia (wówczas twór fuzyjny z Olimpią Poznań), ojciec Bogusław jako trener utrzymał się z Sokołem Tychy, ale po przedłużeniu kontraktu ze śląsko-wielkopolskim klubem o dwa lata został zwolniony przez prezesa Piotra Bullera. Prasa krajowa pisała o tym, że "piłka tonie na wybrzeżu" - z II ligi spadły Bałtyk Gdynia i Polonia Gdańsk, z Ekstraklasy spadła Lechia/Olimpia i Pogoń. W Szczecinie z funkcji wiceprezesa i dyrektora klubu urlopowano wieloletniego działacza, Andrzeja Rynkiewicza. Pisano o jego apodyktycznej i nieprzemyślanej polityce transferowej. Klubów mieli szukać Olgierd Moskalewicz i Marcin Kaczmarek, do Amiki Wronki mieli odejść Radosław Majdan i Robert Dymkowski. Jeśli tak by się stało, trudno było myśleć o powrocie do Ekstraklasy. Marcin Kaczmarek w przedsezonowym "Skarbie Kibica II ligi" figurował w rubryce "odeszli" i dopisek "Hvidrove (Dania) - w trakcie załatwiania". Jednak załatwić się nie udało, a raczej dało, że Pogoń właściwie nie osłabiła się przed II-ligowym sezonem. Do Szczecina przyszedł jedynie trener Romuald Szukiełowicz, który przywiózł ze sobą niechcianego w Śląsku Wrocław, Romualda Kujawę. Od początku stało się jasne, że Pogoń będzie nadawać ton rozgrywkom - szczecinianie na jesień mogli pochwalić się zwłaszcza znakomitym bilansem domowym - 8 wygranych i 1 remis. Mecz na Twardowskiego miały również ciemną stronę i to dosłownie - Zakład Komunikacji Miejskiej w Szczecinie wystąpił z prośbą do władz kluby, by mecze rozgrywano przed zapadnięciem ciemności. Hordy chuliganów dewastowały wieczorową porą po meczach tramwaje i autobusy. Na półmetku w tabeli prowadził beniaminek Groclin-Dyskobolia Grodzisk Wlkp, a "Portowcy" "żółtą koszulkę" lidera stracili po dwóch remisach z Lechią Zielona Góra i Lechią Gdańsk. O ciepłym przyjęciu w Szczecinie opowiadał Jarosław Chwastek, który w przerwie zimowej przybył z Lechii do Pogoni:- Wchodzę do szatni, a tam wszyscy klepią mnie po plecach, byłem zaskoczony. Chłopcy mi mówią, że dzięki mojej bramce dla Lechii z Elaną Toruń, Pogoń awansowała na drugie miejsce na półmetku, dlatego drużynie wypłacili wszystkie zaległe premie. Na wiosnę Pogoń (z powodzeniem) biła się o powrót do Ekstraklasy. Lechia (bez powodzenia) walczyła o uniknięcie degradacji z II ligi. 18 czerwca 1997 r. w Szczecinie miała odbyć się feta z okazji awansu, na mecz miała przyjechać skazywana na pożarcie Lechia Gdańsk. Oddajmy głos Chwastkowi: - Trzy kolejki do końca, mamy awans na wyciągnięcie ręki, kibice w gotowości, wszystkie knajpy i restauracje zarezerwowane, będzie święto. W tygodniu Lechia dzwoni i mówią, że nie mają pieniędzy i nie przyjadą. My załamani. Jak to feta bez meczu? Pogoń mówi: "Płacimy za autokar i za wasz pobyt w Szczecinie, tylko przyjedźcie". Przyjechali. Mój przyjaciel, Mariusz Giergiel w bramce Lechii rozegrał mecz życia. Goście wygrali 1-0. Sensacja! Zamiast fety, stypa. Wszystko trzeba było odwołać. My załamani, nie wychodziliśmy z szatni przez trzy godziny. Pojechaliśmy do Głogowa, wygraliśmy 5-1 z Chrobrym. Tam świętowaliśmy awans, czego świadkami było sześciu kibiców Pogoni. Historia jakże typowa dla polskiej piłki. Pogoń awansowała do Ekstraklasy, ale jej nie zawojowała, w kolejnych sezonach 14., 13. i 13. miejsce. Czego zabrakło, by powalczyć o więcej? - Mam szczęście trafiać na fajnych ludzi. Ostatniego stopera grał Marcin Kaczmarek, na lewej Maciek Stolarczyk, ja na prawej, w bramce Radek Majdan. Przyjaźniliśmy się nie tylko na boisku. W pomocy Maciek Faltyński, Leszek Pokładowski, Piotrek Mandrysz, Paweł Drumlak. W ataku Olo Moskalewcz, Robert Dymkowski, Grzesiu Niciński. Na papierze skład-petarda, ale zawsze czegoś brakowało. Przeważnie finansów - kończy Jarosław Chwastek, który będzie dziś wśród gości zaproszonych na otwarcie stadionu Pogoni Szczecin. Będzie również Marcin Kaczmarek, tyle że w zupełnie innej roli. W debiucie w roli trenera Lechii Gdańsk będzie chciał popsuć wielkie święto szczecińskiego futbolu. Maciej Słomiński, Interia