Każde wydarzenie - zwłaszcza w sporcie - jest tylko pretekstem, a dalsza jego analiza to już kwestia indywidualna. Można więc chwalić "Portowców" za serce, charakter, nieustępliwość, stalowe nerwy i wolę walki. Pytanie brzmi jednak - po co? Trzeba walnąć pięścią w stół. Nazwać rzeczy po imieniu. W Szczecinie zbyt często w ostatnim czasie spijano sobie z dzióbków i upajano się swoją wielkością. Gigantyczny transfer Kacpra Kozłowskiego, otwarcie nowego stadionu, powołania do reprezentacji. Samouwielbienie w gabinetach narastało. To niebezpieczne, bo grozi zatraceniem z pola widzenia realnej perspektywy. A sygnałów ostrzegawczych było w ostatnim czasie sporo, wystarczy przypomnieć sobie chociażby porażkę 2:4 w Mielcu czy remis 1:1 z Piastem Gliwice. W każdym meczu nie zadziałały inne elementy, ale wydaje się, że są tu pewne punkty wspólne - zbyt mały dopływ świeżej krwi do drużyny. Sir Alex Ferguson wielokrotnie tłumaczył, jak ważne są transfery. Nie chodzi zawsze - zdaniem Szkota - o wzmocnienie na tu i teraz. Ruchy kadrowe wyzwalają nowe bodźce. Motywują. Są kijem z marchewką. Linia defensywna Pogoni na czele z Dante Stipicą, Benediktem Zechem i Konstantinosem Triantafyllopoulosem takiego kija potrzebuje. A wygląda na to, że go nie ma. Jens Gustafsson lepi więc z tego, co ma. Drużyna jest w dołku, ale Szwedowi z trudem przychodzi znalezienie realnych alternatyw. A kibice niecierpliwią się coraz bardziej, bo dwa z rzędu pudła zaostrzyły apetyty. Nikt już w Pogoni nie może szukać wymówek. W Szczecinie powstał zespół, który musi walczyć o najwyższe cele. I zarząd doskonale o tym wie. Puchar Polski rysą na wizerunku Pogoni Szczecin Dlatego kibiców okrutnie bolą mecze takie, jak we wtorek. "Portowcy" pojechali do Bielska-Białej jako murowany kandydat do zwycięstwa, mieli szybko załatwić sprawę awansu i pojechać na zgrupowanie, które przygotuje ich do ważnego meczu z Legią Warszawa. Zamiast tego zafundowali sobie trzygodzinną przeprawę, podczas której popełnili niewybaczalne wręcz na tym poziomie błędy. Momentami trudno było stwierdzić, który zespół gra w elicie, a który trzy poziomy niżej. Gdyby chociaż można było nazwać to wpadką. Odstępstwem od reguły. Drobną awarią. Tymczasem to wręcz tradycja, można w ciemno obstawiać, że w spotkaniu z niżej notowanym rywalem w Pucharze Polski Pogoń będzie miała problemy. W ostatnich latach odpadała z I-ligowym GKS-em Katowice, I-ligową Stalą Mielec czy II-ligowym KKS-em 1925 Kalisz. Tym razem się udało, ale to nie jest powód do dumy. Piłkarze, trener i zarząd mają wiele powodów do przemyśleń. Co z nich wyniknie? Być może będziemy mieli okazję przekonać się już w kolejnej rundzie pucharowych zmagań. Jakub Żelepień, Interia