Jakub Żelepień, Interia: Słyszałem w szatni, że masz niezwykłe zdolności językowe. Potwierdzasz? Luka Zahović, napastnik Pogoni Szczecin: - Nie wiem, czy niezwykłe, ale kilka języków znam. To oczywiście słoweński, portugalski, angielski, hiszpański, chorwacki, serbski, nie w pełni płynnie, ale również włoski, trochę niemiecki, holenderski i teraz uczę się coraz więcej polskiego. Którego z nich najczęściej używasz w szatni? - Angielskiego, bo trener używa go najczęściej. Z moim najlepszym kumplem z drużyny Luisem Matą rozmawiam jednak po portugalsku. Z polskimi piłkarzami staram się za to mówić tylko po polsku. Chcę jak najlepiej opanować ten język, bo to wyraz szacunku wobec kraju i klubu, w którym pracuję. Wierzę również, że to ważne dla jak najlepszej integracji. Polski to jeden z najtrudniejszych języków, których się uczyłeś? - Raczej nie, bo znałem już wcześniej kilka słowiańskich języków. Domyślam się jednak, że dla Jeana Carlosa czy Luisa Maty polski może być problematyczny. Dla mnie trudna jest tylko wymowa niektórych słów. Sposób odczytywania niektórych liter myli mi się ze słoweńskim, chorwackim czy serbskim. Cała twoja rodzina to Słoweńcy z krwi i kości, ale ty - z racji tego, że twój tata akurat grał w Portugalii - wychowałeś się w tym południowoeuropejskim kraju. Które państwo uważasz dziś za swoją ojczyznę? - I Słowenię, i Portugalię. Kocham oba te kraje. Nie potrafiłbym wybrać jednego. W Portugalii stawiałem pierwsze kroki w futbolu. Przez siedem lat trenowałem w akademii Benfiki. Jako młody chłopak byłem też przez krótki czas w Valencii. W wieku 12 lat wyjechałem natomiast do Mariboru na Słowenii. Czy to właśnie dzięki dorastaniu w portugalskich akademiach piłkarskich jesteś dziś zawodnikiem technicznym, a nie bazującym na fizyczności? - Nie wiem, czy to kwestia Portugalii. Kiedy młody chłopak trafia do jakiegokolwiek klubu na Bałkanach, to też pierwszą rzeczą, na którą patrzą trenerzy, jest technika. Jednocześnie muszę zgodzić się z tym, że faktycznie Benfica bardzo dobrze pracuje z dziećmi czy młodzieżą. Akademia uczy podstawowych zachowań i ruchów na boisku, które później zostają z zawodnikiem do końca kariery. Twoim zdaniem Ekstraklasa to liga dla technicznych zawodników czy raczej silnych i wysokich atletów? - Są zespoły dla techników i są zespoły dla atletów. To nie zależy od samej ligi, ale konkretnych drużyn, trenerów, ich pomysłu na grę. Nie uważam Ekstraklasy za szczególnie wymagającą fizycznie. Kiedy byłem w Mariborze, obrońcy atakowali mnie jak wściekli, więc jestem przyzwyczajony do zwarć bark w bark. Pogoń Szczecin. Luka Zahović chwali współpracę z Kamilem Grosickim Jaka jest przyczyna twoich znacznie lepszych w tym sezonie statystyk? W poprzednich rozgrywkach strzeliłeś dwa gole, teraz masz ich już sześć. - Nie sądzę, że cokolwiek zmieniło się w moim sposobie gry. Wszystko robię tak samo. Może to kwestia tego, że w tym sezonie jako drużyna częściej dominujemy w meczach, a to zawsze korzystne dla napastnika. Dochodzimy do większej liczby sytuacji, więc stąd też biorą się moje bramki. Takie rzeczy zdarzają się w futbolu. Nie uważam też, że w zeszłym sezonie grałem źle. Oczywiście brakowało mi liczb, ale jeśli chodzi o pracę na boisku, to wszystko wyglądało w moim przypadku bardzo podobnie. Dobrze układa ci się też współpraca z Kamilem Grosickim. - Kamil to świetny zawodnik, a przebieg jego kariery mówi sam za siebie. Faktycznie złapaliśmy na boisku dobre połączenie i zdarza nam się asystować wzajemnie przy swoich bramkach. Kojarzyłeś nazwisko Kamila Grosickiego, zanim został twoim kolegą z drużyny? - Jestem szalony na punkcie piłki nożnej, uwielbiam zbierać wszystkie możliwe informacje na temat tego sportu. Znam tysiące piłkarzy z imienia i nazwiska. Nie potrafiłbym każdego z nich opisać, ale kojarzę personalia. I tak właśnie było w przypadku Kamila. Nasze reprezentacje miały zresztą okazję spotkać się podczas eliminacji do Mistrzostw Europy. Czy gdyby Kamil był w drużynie już w lipcu, to z nim w składzie i z tobą w dobrej formie, pokonalibyście Osijek i awansowali do kolejnej rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy? - Trudno powiedzieć. Na pewno Kamil dałby nam dużo jakości, ale myślę, że nie w porządku wobec innych chłopaków z drużyny byłoby mówić, że z nim moglibyśmy przejść Osijek. Mieliśmy w tym dwumeczu trochę pecha, bo długimi fragmentami dominowaliśmy, a nie udało nam się strzelić ani jednego gola. W pucharach nie zawsze jednak wygrywa lepsza drużyna. Trzeba wykazać się również sprytem i szczęściem. Podczas meczu rewanżowego w Chorwacji na trybunach był obecny twój tata. Często ogląda mecze z twoim udziałem? - Mówi, że tak (śmiech). Wspiera mnie tak, jak każdy ojciec powinien wspierać swojego syna. Bycie synem znanego piłkarza pomogło ci na początku kariery czy raczej nałożyło dodatkową presję? - Gdybym nie wiedział, jak sobie z tym radzić, faktycznie mogłoby to nałożyć na mnie dużą presję i być kłopotliwe. Na szczęście zawsze potrafiłem sobie z tym poradzić. Wychodzę z założenia, że mam swoje życie i swoją historię. Nie lubię też mówić o jakiejś szczególnej presji w przypadku futbolu. Wykonuję piękny zawód i mam dobre życie. Uprawianie sportu zawodowo to przywilej. Ludzie mają znacznie poważniejsze problemy niż presja nakładana na piłkarza. Pozostańmy w temacie rodziny. Bycie ojcem dwojga dzieci pomaga sportowcowi? - Myślę, że tak. Kiedy wracasz do domu i uśmiechają się do ciebie twoje dzieci, natychmiast zapominasz o tym, że przed chwilą byłeś sfrustrowany. Bardzo ważne jest też, żeby znaleźć odpowiednią partnerkę. W jaki sposób spędzisz urlop z dziećmi i partnerką? - Nie jest żadnym zaskoczeniem, że w pierwszej kolejności wybraliśmy się do Słowenii. W planie jest także wyjazd w austriackie góry, ale to wszystko zależy od restrykcji sanitarnych. Żyjemy w niespokojnych czasach i wszystko może się zmienić dosłownie z godziny na godzinę. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia