Szwedzki szkoleniowiec pracuje z zespołem od czerwca. Stanął przed trudnym zadaniem - zastąpić Kostę Runjaica, który przychodził do Szczecina, kiedy Pogoń była na ostatnim miejscu w tabeli, a odchodził jako zdobywca dwóch brązowych medali z rzędu. Jako pierwszy w historii klubu zresztą. Pogoń Szczecin Gustafssona to kontynuacja dzieła Runjaica Pomysł Gustafssona to w dużej mierze kontynuacja dzieła Niemca. Sam Szwed nie ukrywał zresztą, że skoro wiele rzeczy działa w Pogoni poprawnie, nie zamierza ich zmieniać dla samej zmiany. I faktycznie w pierwszych czterech meczach dało się zauważyć schematy charakterystyczne dla ery Runjaica. Mowa tu przede wszystkim o tworzeniu trójkowych akcji w ofensywie, wysoko ustawionej linii obrony i Damianie Dąbrowskim umiejscowionym pomiędzy defensywą a wyżej zawieszonymi "ósemką" i "dziesiątką". Jeśli zaś chodzi o różnice, warto wskazać przede wszystkim nową rolę Kamila Drygasa. Piłkarz, który w zeszłym sezonie był rezerwowym, u Gustafssona stał się tym, od którego trener rozpoczyna ustalanie składu. Został też przesunięty wyżej i dostał więcej swobody w ofensywie. Docelowo Pogoń w zamyśle Szweda ma jeszcze poprawić pressing. Momentami przebłyski takiej gry były widoczne, lecz wciąż wiele jest na tym polu do poprawy. W ogóle jeśli chodzi o powtarzalność, "Portowcy" dalecy są od perfekcji. Na razie ich gra to sinusoida. Potrafią zaprezentować się znakomicie na tle silnego rywala (druga połowa przeciwko Brøndby), ale przytrafił im się również tak wstydliwy mecz, jak ten na Islandii. Pogoń Szczecin szuka powtarzalności Zerknijmy zresztą w statystyki, aby skonkretyzować fakty. Na początek na tapet weźmiemy spotkanie wyjazdowe z KR Reykjavik, a zwłaszcza jego pierwszą połowę. Szczecinianie mieli nieznaczną przewagę w posiadaniu piłki (52%), ale nie wynikało z tego absolutnie nic. Przez 45 minut nie oddali ani jednego strzału na bramkę Islandczyków. Po zmianie stron zdołali kilka razy zagrozić rywalowi, ale do strzelenia choćby wyrównującego gola sporo im zabrakło. Kibice, którzy pojechali za drużyną daleko na północ, byli po meczu wściekli. Trudno im się zresztą dziwić, bo po koncertowym zwycięstwie w Szczecinie tydzień wcześniej liczyli na to, że ich ulubieńcy potwierdzą klasę. Nic z tego. "Portowcy" awansowali (wygrali 4:2 w dwumeczu), ale - jak mawia klasyk - niesmak pozostał. Dokładnie 7 dni później drużyna przeszła kolejną trudną do wytłumaczenia transformację. W pierwszej połowie spotkania z Brøndby szczecinianie wyglądali jak dzieci zagubione we mgle. Duńczycy oddali 10 strzałów na bramkę, a gospodarze ledwie trzy i to raczej niespecjalnie groźne. Do tego mieli rażącą przewagę w liczbie rzutów rożnych (7-2). Do przerwy 1-0 dla gości i nietęgie miny na trybunach i w sztabie Pogoni. 15 minut przerwy podziałało na "Portowców" jak antidotum. Na drugą połowę wyszła zupełnie inna drużyna - pewna siebie, zdecydowana i ofensywna. Posiadanie piłki: 69%. Liczba sytuacji bramkowych: 14 do 1. Rzuty rożne: 6 do 0. W efekcie wyrównanie Luki Zahovicia w 84. minucie i nie najgorsza sytuacja wyjściowa przed rewanżem. Wniosek jest taki, że Gustafsson potrafi zarządzać meczem. Kiedy widzi, że drużynie nie idzie, jest w stanie zmienić obraz gry i w krótkim czasie poprawić funkcjonowanie zespołu. Na dłuższą metę przydałoby się jednak, aby Pogoń złapała powtarzalność. Trener zdaje się myśleć podobnie, bo sam podczas konferencji prasowych wspominał o tym, że nie był zadowolony ze słabszych fragmentów i chciałby, aby w kolejnych spotkaniach było ich jak najmniej. Jakub Żelepień, Interia