Jakub Żelepień, Interia: Kiedy rozmawialiśmy po zakończeniu zeszłego sezonu, wspominał pan o swoich pierwszych dniach w Pogoni. Kibice podchodzili do pana z rezerwą, bo do klubu przyszedł pan z Cracovii, a relacje pomiędzy fanami tych drużyn są bardzo napięte. Po dwóch latach spędzonych w Szczecinie jest pan natomiast kapitanem "Portowców". Brzmi jak niesamowita historia. Damian Dąbrowski, kapitan Pogoni Szczecin: Patrząc na to, jak zaczęła się moja przygoda w Pogoni, pewnie trudno byłoby wtedy wywróżyć, że mogę być kiedyś kapitanem tej drużyny. Tak się jednak ta historia ułożyła i może dzięki temu jest barwniejsza. Nie ma co wracać do tego, co było, bo tak naprawdę to była drobnostka. Kolejne dwa lata pokazały, że nic takiego nie powinno się w ogóle wydarzyć, ale ja od początku wiedziałem, że na takie rzeczy mogę odpowiedzieć wyłącznie swoją postawą boiskową. Zabiegał pan w jakiś sposób o opaskę kapitańską? - Nie jestem człowiekiem, który zabiegałby o coś nachalnie, brzydzę się tego. Kapitan musi ujawnić się naturalnie. Cieszę się, że trener dostrzegł we mnie właściwą osobę do pełnienia tej funkcji, a drużyna w pełni to zaakceptowała. Jak kapitan Pogoni ocenia rundę jesienną? - Bardzo pozytywnie. Mamy dobrą średnią punktową, charakteryzuje nas też konkretna filozofia gry w piłkę. Ostatnie dwa mecze przyćmiły nieco radość, bo spodziewaliśmy się, że zdobędziemy w nich więcej niż tylko dwa punkty. Patrząc jednak z drugiej strony: w ostatnich pięciu meczach ligowych wzbogaciliśmy się o 11 "oczek", a to solidny dorobek. Nie ma w Ekstraklasie drużyny, która potrafiłaby przejść przez cały sezon bez ani jednego kryzysu. Uważa pan, że wasz słabszy czas przypadł na wrzesień i październik i w rundzie wiosennej będziecie już wolni od wszelkich kryzysów? - We wrześniu i październiku nie chcieliśmy używać słowa "kryzys". Wiedzieliśmy, że stać nas na dużo lepszą postawę i wyniki, i okazało się, że faktycznie dosyć szybko wyszliśmy z tego małego dołka. Pewnie za kilka miesięcy perspektywa będzie inna i kiedy będziemy oceniać cały sezon, to ten okres nazwiemy kryzysem. Mam nadzieję, że jedynym podczas tych rozgrywek, bo to pozwoliłoby nam być w grze o najwyższe cele do samego końca. Po ponad czterech lat przełamał pan strzelecką niemoc, wpisując się na listę strzelców w listopadowym meczu z Lechią Gdańsk. Radość była wyjątkowo duża? - Powiem inaczej: radość po tym golu miała dwa różne aspekty. Po pierwsze cieszyłem się, że dałem swojej drużynie prowadzenie. Po drugie: w końcu przestały dochodzić do mnie z każdej strony sygnały o tym, jak długa jest już moja seria bez bramek. Jestem człowiekiem, który raczej unika internetu i mediów społecznościowych, ale w dzisiejszych czasach nie da się od tego w pełni uciec, więc widziałem, że to gorący temat. Skoro mówimy o unikaniu mediów społecznościowych, to w międzyczasie sprawdziłem, czy ma pan konto na Instagramie. Okazuje się, że tak, natomiast aktywność na nim jest faktycznie nikła. - Wyznaję zasady starej szkoły bycia i wolę bezpośredni kontakt z ludźmi, a nie tylko ten wirtualny. Z drugiej strony trzeba nadążać za postępem i kiedy widzę wszechobecne media społecznościowe u swoich kolegów - a wkrótce pewnie zobaczę też niestety u swoich dzieci - to siłą rzeczy muszę się w tym odnaleźć. Instagrama założył więc pan pod presją kolegów albo ze względu na to, że piłkarz musi być dziś również postacią medialną? - Jestem fanem Liverpoolu i NBA, a Instagram to najlepsze miejsce do śledzenia nowości związanych z tym klubem czy ligą. Natomiast zgadzam się, że dzisiaj dla sportowców media społecznościowe są bardzo ważnym elementem. Pewnie gdybym chciał, to też wyciągnąłbym z nich znacznie więcej profitów, również finansowych, ale jak mówiłem, ja wyznaję inne zasady, dlatego raczej nie będę brylował na Instagramie. A kiedy widzi pan młodszych kolegów z drużyny przyklejonych do ekranu smartfona, to umoralnia ich pan czy akceptuje, że dzisiejsze pokolenie urodziło się wręcz z telefonem w dłoni? - Akceptuję to, bo przecież moje zasady to tylko moje zasady. Każdy ma prawo robić to, co uważa za słuszne. Zresztą byłbym hipokrytą, gdybym mówił, że nie korzystam z telefonu, bo mnie też można przyłapać, jak w autokarze patrzę się przez godzinę w ekran smartfona. Internet jest wszechobecny w życiu młodych ludzi i tego już nie zmienimy. Pogoń Szczecin. Damian Dąbrowski ma życiową formę Ciągniemy rozważania o współczesnym świecie czy wracamy na boisko? - Wróćmy na boisko, bo biorąc pod uwagę, że unikam takich tematów, to i tak bardzo dużo czasu im poświęciliśmy. W takim razie konkretne pytanie boiskowe: dlaczego w tym sezonie gra pan tak dobrze? - Tajemnica mojej dobrej gry to dyspozycja całej drużyny i to, co dzieje się wokół klubu. Jestem w odpowiednim dla siebie miejscu, z odpowiednimi ludźmi - prezesem, trenerem, dyrektorem sportowym - i przede wszystkim z odpowiednimi partnerami na boisku. Wierzymy w to, co robimy, i wszystko nam się w Pogoni zazębia. W tamtym sezonie partnerzy boiskowi byli niemal ci sami, a jednak pańska forma nie była aż tak wysoka. - Myślę, że dobry wpływ ma na mnie też pełnienie funkcji kapitana i to, że w każdym meczu gram po 90 minut. Czuję odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale za całą drużynę. To dodaje mi animuszu. Czy Pogoń Szczecin jest organizacyjnie gotowa na mistrzostwo Polski? - Trudno powiedzieć, bo takie rzeczy wychodzą w praniu. Skoro przez tyle lat Pogoń nie była mistrzem, to chyba nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. My w drużynie też nie znamy odpowiedzi na pytanie, czy sportowo jesteśmy na to gotowi. Dopóki się to nie stanie, nie będziemy tego wiedzieć. Patrzymy w przyszłość z ciekawością i nadzieją, bo wiemy, że jesteśmy silni, ale wszystko zadecyduje się za kilka miesięcy. Jak spędza pan zimowy urlop? - Dość klasycznie: święta w rodzinnym Lubinie, później wybieramy się z żoną i dziećmi nad morze, później znów do Lubina i na koniec planujemy urwać się gdzieś tylko we dwoje z żoną. Komu pan sprzeda dzieci na ten czas? - Będziemy posiłkować się dziadkami. Będą zadowoleni, bo zobaczą się z wnukami, my trochę odpoczniemy, a i najważniejsza strona, czyli młodzież, też nie protestuje. Wiadomo - nikt nie rozpieszcza tak dobrze, jak dziadkowie. - Oczywiście! Później trzeba będzie to wszystko sprowadzić na właściwe tory, ale coś za coś. Rozmawiał Jakub Żelepień