To był bowiem jeden z najdziwniejszych meczów polskiej drużyny w europejskich pucharach ostatnich lat. Paradoksalnie Pogoń - szczególnie w pierwszej połowie - wyglądała naprawdę dobrze, grając na wyjeździe z silnym przecież Broendby. Intensywność, szybkość reakcji, kreatywność w ofensywie i waleczność w środku pola stały na odpowiednim poziomie. To, co nie przystawało do czołowej drużyny Ekstraklasy, to jednak katastrofalne błędy w defensywie. Szczególnie dwa, popełnione jeszcze w pierwszej połowie, przekreśliły marzenia "Portowców" o awansie do III rundy eliminacji. W pierwszych minutach spotkania nic nie zwiastowało jednak piłkarskiego kryminału, który rozegrał się w strefie obronnej Pogoni. Oba zespoły rozpoczęły mecz skupione i chętne do ofensywnej gry. Atakowali zarówno gospodarze, jak i goście. Żadna ze stron nie uzyskała pełnej dominacji, ale tempo mogło się podobać. Broendby - Pogoń: Błędy i awarie szły w parze W 17. minucie plan Gustafssona rozsypał się jak domek z kart. Najmocniejszy punkt Pogoni ostatnich trzech lat, Dante Stipica, popełnił fatalny błąd podczas przyjęcia piłki, który ratować starał się jeszcze Luis Mata. Portugalczyk dopuścił się jednak przy tym faulu, a arbiter nie miał wątpliwości i wskazał na 11. metr. Wykonanie rzutu karnego wziął na siebie Simon Hedlund i ukarał chorwackiego golkipera za jego katastrofalną pomyłkę. Jak na ironię tuż przed tym, jak szwedzki napastnik ustawił futbolówkę na wapnie, na stadionie doszło do awarii zasilania. W konsekwencji transmisja telewizyjna została przerwana, a kibice nie zobaczyli bramki. Po kilku minutach prąd jednak wrócił, a fani "Portowców" mieli okazję obserwować parę obiecujących ataków swoich ulubieńców. W słupek trafił Jean Carlos, a do interwencji Hermansena zmusił Sebastian Kowalczyk. Pogoń się rozpędzała, tymczasem na stadionie... znów zabrakło zasilania i znów zerwało transmisję. Problemy natury energetycznej stały się nie tylko leitmotivem tego spotkania, ale i zwiastunem ogromnych problemów gości. Za pierwszym razem zawalił Stipica, za drugim - Luis Mata. W łatwej sytuacji Portugalczyk stracił głowę i posłał górne podanie wprost do Simona Hedlunda. Ten spokojnie pokonał chorwackiego bramkarza i w 33. minucie było 2:0. Małe pocieszenie? Przynajmniej tym razem kibice zobaczyli gola, bo chwilę wcześniej technicy uporali się z usterką. Pogoń Szczecin żegna się z Europą. Zgodnie z tradycją przegrała na wyjeździe W przerwie trener Gustafsson zdecydował się na jedną zmianę. Ściągnął z boiska Kamila Drygasa (miał już na koncie żółtą kartkę), a w jego miejsce wpuścił Wahana Biczachczjana, licząc zapewne na kolejny popis lewej nogi Ormianina. Zamiast odrabiać straty, Pogoń traciła jednak kolejne bramki. W 52. minucie Mathias Kvistgaarden wykorzystał prostopadłe podanie i z bliska pokonał Stipicę. Dokładnie 10 minut później tablica świetlna wskazywała już wynik 4:0 po tym, jak defensywa Pogoni nie upilnowała Marko Divkovicia, a ten wepchnął piłkę do siatki. "Portowcy" wrócą z Danii w atmosferze kompromitacji, choć jak wspomnieliśmy na wstępie - paradoksalnie nie rozegrali wcale słabego meczu. Mieli więcej strzałów, rzutów rożnych czy niebezpiecznych ataków. Cóż jednak z tego, skoro formacja defensywna, wraz z bramkarzem, zniweczyła wysiłki kolegów z przedniej formacji? Czy gdyby nie fatalne pomyłki Stipicy i Maty, Pogoń awansowałaby do kolejnej rundy? Być może nie, ale przynajmniej w świat nie poszedłby tak wstydliwy wynik. Po meczu w Kopenhadze jedno jest pewne: Pogoń nadal nie potrafi wygrać meczu wyjazdowego w Europie. To już szósta próba po FC Koeln, Hellasie Werona, Fylkirze Reykjavik, NK Osijek i KR Reykjavik. Broendby IF - Pogoń Szczecin 4:0 (2:0), 5:1 w dwumeczu Gole: Simon Hedlund 17'Simon Hedlund 33'Mathias Kvistgaarden 52'Marko Divković 62' Jakub Żelepień, Interia