Szef skautów Pogoni, Sławomir Rafałowicz, wraz ze swoimi współpracownikami obserwował Ormianina co najmniej pięciokrotnie na żywo. Wysłannicy klubu podróżowali na Słowację, aby z bliska przyjrzeć się potencjalnemu nabytkowi. Prowadzili także wywiad środowiskowy, aby dowiedzieć się o więcej na temat aspektów pozaboiskowych. Ten transfer był przygotowywany na wiele miesięcy przed rozpoczęciem zimowego okienka. Już podczas rundy jesiennej Biczakczjan dostawał sygnały o zainteresowaniu ze strony polskiego klubu. Bezpośrednim asumptem, który pchnął Pogoń do poszukiwań zawodnika o takim profilu, była świadomość niechybnego odejścia Kacpra Kozłowskiego. Rozmowy pomiędzy szczecińskim klubem a Brighton toczyły się już w listopadzie. Zawodnik miał zresztą z zarządem Pogoni dżentelmeńską umowę i dla wszystkich jasne było, że wiosną nie będzie go w Polsce. Pogoń Szczecin. Wahan Biczakczjan podbija Ekstraklasę Pogoń rozglądała się więc za kreatywnym pomocnikiem. Koncepcje były różne - rozważano chociażby sprowadzenie doświadczonego piłkarza z Polski lub zagranicy. Ostatecznie postawiono jednak na gracza z potencjałem rozwojowym i sprzedażowym. Podczas poszukiwań odpowiedniego kandydata Pogoń skorzystała z pomocy firmy skautingowej, która pozytywnie zaopiniowała właśnie Biczakczjana. Ten tuż po przybyciu do Szczecina zaczął pokazywać się z dobrej strony. Już od pierwszych treningów brał na siebie rzuty wolne i rożne i udowadniał, że lewa noga (z której słynął w lidze słowackiej) faktycznie jest godna uwagi. Za naszą południową granicą dał się poznać także jako piłkarz lubujący się w uderzeniach z dystansu. Miał ich statystycznie najwięcej w lidze. Co istotne - były nie tylko silne, ale i celne. Biczakczjan zdążył to już przełożyć na Ekstraklasę. Jego debiutanckie trafienie (przeciwko Piastowi Gliwice) było sytuacyjne i zdecydowanie nie należało do efektownych, ale bramka zdobyta w meczu z Zagłębiem Lubin to arcydzieło. Pomocnik minął defensywnego pomocnika lubinian i uderzył prosto w okienko. Wahan Biczakczjan jest komplementowany przez "Grosika" To właśnie między innymi za sprawą atomowych uderzeń Biczakczjan zapracował na uznanie w oczach Kamila Grosickiego. 83-krotny reprezentant Polski woła na niego "Maestro", a teraz podchwyciła to cała drużyna. Powoli do tej nazwy przyzwyczajają się także kibice i administratorzy klubowych kont w mediach społecznościowych. Biczakczjan tymczasem staje się pupilkiem fanów. Po wspomnianym spotkaniu z Zagłębiem (w którym zapewnił cenne trzy punkty) Sebastian Kowalczyk wziął ze sobą Ormianina i podszedł pod sektor ultrasów. Wychowanek wraz z nowym nabytkiem klubu odśpiewali kibicowskie przyśpiewki. Biczakczjanowi w rozumieniu języka polskiego bardzo pomaga fakt, że spędził 4,5 roku na Słowacji. Nauczył się tamtejszego języka, który jest przecież podobny do mowy polskiej. Na razie przygoda Ormianina z Pogonią wygląda wzorcowo. Sam piłkarz jest oczarowany dopingiem w Szczecinie i w ogóle w Ekstraklasie. Uczucie nie będzie jednak trwałe, jeśli "Portowcy" zgubią swój dobry rytm. A już w piątek jadą do Mielca - czyli tam, gdzie przed rokiem stracili szansę na coś więcej niż awans do europejskich pucharów. Jakub Żelepień, Interia