Przepustkę do LE dało gliwiczanom czwarte miejsce w ekstraklasie. Zespół trenera Marcina Brosza w 2. rundzie kwalifikacji trafił na azerski Karabach Agdam i odpadł, remisując u siebie po dogrywce 2-2 (pierwszy mecz Piast przegrał 1-2). - Nie badaliśmy wartości naszej marki, ale na pewno więcej osób usłyszało o nas w Europie. Byliśmy na losowaniu LE, rozegraliśmy dwa mecze. Trochę informacji o nas było. Teraz musimy pokazać, że to nie był incydent, przypadek - powiedział Kołodziejczyk. Przyznał, że dobra gra i wyniki ułatwiają rozmowy z potencjalnymi sponsorami. - Ale to ciągle my pukamy do drzwi. Za kasą wciąż trzeba chodzić. Klub to system, żywy organizm. Nie można oddzielić działalności sportowej i marketingowej. Moją rolą jest pogodzenie życzeń sportowych z wymaganiami marketingowymi - wyjaśnił. Przyznał, że wyjazd do Azerbejdżanu odbił się na stanie klubowej kasy. - Z pewnością koszty były zdecydowanie mniejsze, gdybyśmy trafili na przykład na Czechów czy Słowaków. Ale była to też promocja klubu. Nie daliśmy plamy, podjęliśmy twardą walkę, pokazaliśmy dobrą piłkę - zaznaczył prezes. W jego opinii dwie ligowe wygrane na początek sezonu nie uprawniają do żadnych ocen. - Rok temu przegraliśmy dwa razu na starcie i od razu mówiono, że jesteśmy kandydatem do spadku. Więc teraz nie popadajmy w huraoptymizm - powiedział Kołodziejczyk. Piłkarze Piasta przyzwyczaili swoich kibiców do dużej dawki emocji. Bardzo często pierwsi tracą bramkę, potem odwracają losy spotkań. - Taki mamy układ z telewizją, że gonimy wynik. Ja się do tego przyzwyczaiłem. Strata gola nie budzi we mnie emocji. Widocznie tak musi być - żartował prezes. Zadeklarował, że klub będzie przechodził zmiany ewolucyjne, by stale się rozwijać. - Musimy po prostu robić to samo, tylko przez kilka lat. To jest jak z angielską trawą. Wszyscy ją koszą i pielęgnują, tyle, że Anglicy od kilkuset lat. I dlatego mają takie efekty - zaznaczył.