Olgierd Kwiatkowski. Interia: Rozmawiamy dzień po meczu w którym Piast zapewnił sobie tytuł. Pan jest już w Brukseli, czy to znaczy, że opuścił pan w niedzielę mecz w Gliwicach? Andrzej Potocki, prezes GKS Piast Gliwice w latach 2000-2001, historyk klubu: - Nie mogłem takiego meczu przegapić. Byłbym niespełna rozumu. W poniedziałek o 4 rano pojechałem taksówką na lotnisko, aby polecieć do Brukseli. Od dziecka jest pan kibicem Piasta? - Pierwszy mecz Piasta, który widziałem na żywo, to było spotkanie ze Stalą Rzeszów jesienią 1974 roku na nieistniejącym już Stadionie XX-lecia. Wygraliśmy 2-1. Od tej pory nie byłem kibicem innego klubu. Natomiast z Piastem byłem związany w innych rolach. Byłem m.in. prezesem tego klubu, reprezentowałem go w postępowaniach przed PZPN, czy przed Komisją ds. Nagłych, zajmowałem się historią Piasta, edycją książki o Piaście. Ten klub to duża część mojego życia. Ale na Górnym Śląsku grały Górnik Zabrze, Ruch Chorzów - kluby, które w czasach pana młodości zdobywały mistrzostwo Polski, grały w europejskich pucharach. Tytuły wywalczyły także Polonia Bytom, Szombierki Bytom... - Pochodzę z Gliwic, urodziłem się w tym mieście. Jeździłem na mecze do Zabrza i do Bytomia, rzadziej na Ruch do Chorzowa. Stadion Górnika Zabrze jest położony zaledwie kilka przystanków tramwajem od ul. Okrzei, gdzie znajduje się stadion Piasta. Nigdy nie związałem się emocjonalnie z którymś z innych śląskich klubów. Czym to wytłumaczyć oprócz miejsca urodzenia? W Piaście większość zawodników stanowili gliwiczanie, rdzenni mieszkańcy mojego miasta. Prawego obrońcę Pawlika spotykałem codziennie na przystanku. On jechał na trening, ja do szkoły. To był związek o charakterze wspólnotowym. Piast ma też swoją bardzo ciekawą historię, chociażby nazwa klubu miała polityczną genezę. - Ta decyzja była związana z momentem wielkich ruchów ludności, zmian granic Polski powojennej, przyłączeniem Śląska zwanego wcześniej Śląskiem Opolskim, do Polski. Nazwa miała podkreślać te związki z Polską. Z drugiej strony Piast był klubem, który już w 1945 roku przyjmował do drużyny miejscowych chłopaków. Już ta pierwsza drużyna - z czerwca 1945 roku - miała kilku piłkarzy, którzy grywali w czasie wojny w Gliwicach. To było fajne, bo to tworzyło pozytywny obraz integracji, a nie dezintegracji. W wielu innych środowiskach sportowych pojawiały się konflikty, widoczna była obcość między dwoma światami, które do tej pory żyły oddzielnie. Na przykład w Bytomiu oba kluby miały jednoznaczną tożsamość. Szombierki były klubem autochtonicznym, choć to brzydkie słowo, a Polonia tych napływowych Polaków, którzy przyjechali do Bytomia z Kresów Wschodnich. Zanim rodowici mieszkańcy Śląska zaczęli grać w Polonii minęło trochę czasu, ten podział długo się utrzymywał. U nas w Piaście tego nie było. Paweł Piechura, który grał w pierwszym składzie Piasta w 1945 roku był rodzonym gliwiczaninem, grał w czasie wojny w gliwickim VR. Nie on jeden. Pisze o tym wybitny znawca śląskiej piłki nożnej Mariusz Kowoll. Dlaczego Piast Gliwice zdobył swój pierwszy tytuł dopiero w 2019 roku, innymi słowy, dlaczego Górnikowi Zabrze i Ruchowi Chorzów udawało się sięgać po trofea, a Piastowi nie? - Kiedyś musi być pierwszy raz, tak byłoby najprościej to wytłumaczyć. Proszę zauważyć, że Piast jest pierwszym klubem, który wpisał się na listę mistrzów Polski od czasu Zagłębia Lubin w 1991 roku. Nie jest to takie proste. Ta sprawa jest jednak związana z polityką resortową, która dominowała w polskim sporcie powojennym, zwłaszcza na Śląsku. Górnik Zabrze, Szombierki Bytom, GKS Tychy były związane z resortem górnictwa, który wtedy był w tych czasach niezwykle bogaty i przeznaczał duże pieniądze na sport. Ruch był klubem hutniczym, nieco biedniejszym, ale też miał potężnego mecenasa. Piast był za to klubem bez przydziału albo wielobranżowym, albo spółdzielczym. Tam pieniędzy nie było. Do tego trzy silniejsze kluby wysysały z regionu piłkarską siłę. Co lepsi zawodnicy trafiali albo do Górnika, albo do Ruchu, rzadziej do Polonii Bytom. Nie było za bardzo możliwości, która mogłaby - w przypadku Piasta - przełamać syndrom wiecznego drugoligowca. Piast w II lidze rozegrał ponad tysiąc spotkań. Wielokrotnie otarł się o awans. Czasami brakowało umiejętności, czasami decydował brak woli działaczy i piłkarzy. Różnie o tych rzeczach mówiono. Myślę, że np. w latach 80., kiedy rywalizowaliśmy z Pogonią Szczecin i gdybyśmy nie przegrali frajersko tamtego sezonu, to może historia klubu potoczyłaby się inaczej. Piast Gliwice dwa razy grał w finale Pucharu Polski w 1978 i 1983 roku. Przegrał, ale pokazał, że w klubie drzemią ukryte możliwości? - Dwa razy w półfinale pokonaliśmy Lecha Poznań, raz wtedy, kiedy Lech był mistrzem Polski. Nie wygraliśmy finału, to prawda. Może zdecydował o tym pech? Może brak wiary w możliwość odniesienia sukcesu? Może pewna taka prowincjonalność polegająca na tym, że człowiek czuje się przypisany do swojej roli młodszego braciszka i nie wierzy za bardzo, że może być lepszy, że może coś wygrać? Najcenniejsze więc w tym sezonie, który się zakończył, było obserwowanie jak Piast przyjeżdża do Warszawy, po to żeby wygrać. Na Łazienkowskiej zagrał bez żadnego kompleksu. Taktycznie, piłkarsko, mentalnie - pod każdym względem - był lepszy od Legii. A do tej pory przyjeżdżaliśmy do Warszawy, żeby jak najmniej przegrać, pewnie też tak było w obu finałach Pucharu Polski. Czy można powiedzieć, że zawodnikiem Piasta był jeden z najbardziej wybitnych polskich piłkarzy w historii - Włodzimierz Lubański? W piłkarskim życiorysie ma wpisany GKS Gliwice. - GKS był klubem o bardzo ciekawym rodowodzie. Miał swoją siedzibę w Żernikach, w północnej części Gliwic. Powstał w 1956 roku z połączenia kilku małych klubików, kiedy zakończyły się przemiany w strukturze polskiego sportu związane z upadkiem stalinizmu. To jeden z pierwszych klubów w Polsce, który miał osobowość prawną. GKS słynął ze wspaniałego szkolenia juniorów, odnosił sukcesy. Grali w III lidze, co przy konkurencji jeszcze drugoligowego Piasta stawiało ich w trudnej sytuacji zarówno piłkarskiej jak i kibicowskiej. W 1964 roku GKS połączył się z Piastem, uznając, że istnienie dwóch klubów, z których żaden nie może się wybić, jest stratą dla obu. Ślad tego połączenia występuje do dziś, bo mamy przecież klub GKS Piast Gliwice. To pamiątka tej fuzji. Jednym z cytowanych powodów tego połączenia była niemożność zatrzymania w GKS Włodka Lubańskiego. Lubański de facto w Piaście nie grał, grał w GKS Gliwice. Urodził się w Sośnicy, dzielnicy Gliwic, zaczynał w Górniku Sośnica, grał w GKS Gliwice, a potem przeszedł do Górnika Zabrze. Ciekawe, bo na jednym podwórku w Sośnicy wychowało się aż czterech ligowych piłkarzy. Nie tylko Lubański, ale też jego kolega Joachim Marx, który potem był gwiazdą Ruchu Chorzów i złotym medalistą olimpijskim z Monachium oraz bracia Krystian i Lotar Hanke, z których jeden grał potem w Gwardii Warszawa a drugi w Zagłębiu Sosnowiec. Kilka lat po upadku komunizmu Piast upadł. Dlaczego tak się stało? - Do bankructwa doszło w wyniku przemian gospodarczych po 1989 roku. Klubem zarządzało grono dawnych działaczy. Żyli w dawnych czasach. Myśleli, że tu się załatwi to i to, tu da się przepchnąć jakiś etat w zakładzie dla piłkarza, tu się skądś weźmie pieniądze. Nie było to możliwe. I pieniądze i takie sposoby na ich zdobywanie się skończyły. Klub spadł najpierw z II ligi potem do IV ligi. W 1993 roku drużyna przestała istnieć. W jaki sposób doszło do odrodzenia Piasta? - Odrodzenie nastąpiło w 1997 roku dzięki osobom, które zebrały się i wybrały nowe władze stowarzyszenia. Wtedy nie było żadnej piłki poza juniorską. Władze opanowali byli piłkarze, w większości z lat 70. Zaczęło się filmowo. Od castingu na piłkarzy, a drużyna została zgłoszona do klasy B. Nie było więc żadnego sentymentu ze względu na nazwę i tradycję. Od klasy B zaliczyliśmy rok po roku kolejne awanse, potem z krótkimi przerwami pięliśmy się aż do II ligi i w końcu przyszedł awans do Ekstraklasy na meczu z Polonią Warszawa. W ciągu 22 lat przeszliśmy drogę od gry ze Zniczem Poniszowice, to nasz pierwszy mecz w B klasie, do triumfu w Ekstraklasie. Jeden z zawodników który wyszedł na mecz w Poniszowicach to Jarosław Kaszowski, który przeszedł wszystkie szczeble rozgrywkowe. Zagrał też z Piastem w Ekstraklasie. Filmowa historia. Kto pana zdaniem ma największy udział w obecnym sukcesie Piasta? - Trener i zawodnicy. Działacze, władze miasta, sponsorzy są od tego, żeby stworzyć im warunki i zrobili to, natomiast chwała spada głównie na zawodników i trenera. Trener Waldemar Fornalik przejął zespół półtora roku temu, kiedy drużyna walczyła o utrzymanie i praktycznie tym samym składem zdobył mistrzostwo Polski. Ta drużyna, która przedtem raz wygrywała, raz przegrywała, nagle stała się najładniej grającym zespołem w Polsce. Odniosła sukces nie do podważenia, zwłaszcza za to, co zrobiła w fazie finałowej. Nie obawia się pan, że w kolejnym sezonie może nadejść kryzys. Tak często bywa z tymi "mniejszymi" klubami po wielkich sukcesach? - To jest najlepszy czas, żeby wyciągać wnioski np. z tego sezonu, kiedy zdobyliśmy w 2016 roku wicemistrzostwo Polski. Trzeba uniknąć błędów i porażek z tamtego czasu. Za półtora miesiąca gramy w eliminacjach Ligi Mistrzów. Piast chce się pokazać, nadal wzbudzać tę sympatię, którą okazywała mu cała Polska. Oczywiście, niektórzy piłkarze odejdą, będą straty. Ale nie można zniszczyć tego, co zostało zbudowane. Zarząd i trener mają wiele pracy, ale trener pokazał już, że potrafi sobie poradzić z wielkimi wyzwaniami. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski