W klubie z al. Unii Rozegrał w nim 168 z 296 występów w ekstraklasie. Grał też m. in. w Legii Warszawa (109 meczów). W reprezentacji Polski wystąpił siedem razy. Potem był trenerem w niższych ligach, a także asystentem w ŁKS (w latach 2005-2008) i dyrektorem klubu z al. Unii. Obecnie mieszka w Grodzisku Mazowieckim i pracuje z dziećmi w klubie LKS Chlebnia. Andrzej Klemba: ŁKS miał walczyć o ekstraklasę, tymczasem jest w środku tabeli. Pomysł z zaciągiem hiszpańskim i większą liczbą obcokrajowców się nie sprawdza? Juliusz Kruszankin: To, co ma powiedzieć Legia. Tam też mnóstwo obcokrajowców, a wyniki jeszcze gorsze. ŁKS w pierwszej lidze, jest tak dużym rozczarowaniem jak Legia w ekstraklasie? - Aż tak bardzo to jeszcze nie. W końcu nie jest w strefie spadkowej. Coś w tym jednak jest, że ważniejsi są obcokrajowcy niż wychowankowie. Kiedyś ŁKS bardzo słynął ze szkolenia i wielu docierało do pierwszej drużyny. Teraz nie jest ich aż tak dużo [ŁKS jest ostatni w Pro Junior System - przy. red.]. To na pewno nie kwestia szkolenia, bo Łódź to duże miasto i nawet jeśli podzielić je na pół, bo jest Widzew, to jest z kogo wybierać. W derbach Łodzi wydawało się, że forma ŁKS rośnie, ale potem przyszły kolejne rozczarowania - remis z Górnikiem Polkowice i porażka z Odrą Opole. - Gra niby dobrze wyglądała, ale co z tego, skoro wygrywali 2:0 i nie potrafili utrzymać prowadzenia z Widzewem. Mocą ŁKS powinna być drużyna, a nie indywidualności. Teraz cały zespół atakuje i broni. W 2008 roku w drużynie była zbieranina: przyszli tacy piłkarze jak Hajto czy Mila po to, by się odbudować i zajęli siódme miejsce w lidze. Organizacyjnie było ciężko, ale sportowo potrafili wygrać nawet z Legią. No właśnie ŁKS znów ma problemy finansowe. To ma znaczenie, kiedy wychodzi się na boisko? - Bardzo duży czynników wpływa na formę zawodnika. Trudno wskazać jedną przyczynę. To może być złe przygotowanie do sezonu, które skutkuje kontuzjami wielu zawodników. Mikkel Rygaard, który rozwiązał kontrakt z ŁKS, stwierdził, że nie mógł skupić się na piłce, bo patrzył na stan konta, który się nie powiększał. - To jest żenujące tłumaczenie. Teraz zawodnicy mają komfortowe warunki. Co by się nie wydarzyło, dostaną pieniądze, bo jest podpisany kontrakt. Nie zarabiają mało, wiec jak jest dwa, trzy miesiące opóźnienia, to świat się jeszcze nie zawali. W 2008 roku ŁKS zalegał ponad pół roku i dalej graliśmy. Może niech zacznie kopać bitcoiny, to będzie siedział i patrzył, czy rosną. Dla mnie to przykład piłkarza bez charakteru. Najemnika, którzy przychodzi zarobić, a jak są problemy, to uciec do innego klubu. Do sportu trzeba mieć charakter, a pieniądze powinny być gdzieś tam z tyłu. Kiedyś jak klub wpadał w długi, to go likwidowali i w jego miejsce powstawał nowym, a dłużnicy musieli obejść się ze smakiem. Teraz nie da się tak zrobić, trzeba wypłacić zaległości. W moich czasach, jak piłkarz słabo grał, to trafiał do rezerw, gdzie nie dostawał nawet złotówki. Teraz, nieważne w jakiej jest formie, kasa i tak mu się należy. Trenerzy czy prezesi nie mają na to większego wpływu. Piłkarz uważa, że za słabszą formę on sam nie odpowiada. ŁKS się jeszcze podniesie? - Nic nie jest jeszcze stracone, ale będzie bardzo trudno. Pytanie, czy prezes ŁKS rzeczywiście liczy na awans do ekstraklasy i ma na to pieniądze, czy tylko tak o tym mówi. Proszę przy okazji ode mnie pozdrowić łódzkich kibiców, zwłaszcza tych z ŁKS. Rozmawiał Andrzej Klemba