"Miętowy" w obecnych rozgrywkach jest w naprawdę niezłej formie. Może i podczas ligowych spotkań niczym specjalnym się nie wyróżnia, nie zachwyca, ale można na niego liczyć w kluczowym momencie. Tydzień temu w 90. minucie zdobył gola na wagę punktu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Dwa tygodnie temu w 87. minucie zapewnił zwycięstwo nad Górnikiem Łęczna. A w ostatnią sobotę dołożył dużą cegiełkę do wygranej łodzian nad MKS-em Kluczbork, strzelając gola (wygrana 2-1). - Chwała Marcinowi za te jego regularne bramki - cieszył się po meczu Andrzej Pyrdoł, trener łódzkiej drużyny. Gdyby nie mieli Mięciela przy al. Unii, to byłby spory problem. - Najbardziej cieszy jednak kolejna wygrana, która pozwoliła awansować w tabeli. Moim piłkarzom wciąż brakuje świeżości i gra nie zawsze wygląda tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Jak ktoś chce oglądać wielki futbol, niech jedzie do Barcelony, bo w pierwszej lidze mecze wygrywa się walką - dodaje trener. - Szczerze powiedziawszy, to czułem, że przeciwko Kluczborkowi zobaczymy w Łodzi piękną grę. Stało się inaczej - przyznaje Marcin Mięciel. - Mieliśmy przebłyski niezłej gry, były dobre momenty, ale to za mało jak na Ekstraklasę. Z "Miętowym" w składzie ŁKS zamierza dostać się do najwyższej klasy rozgrywkowej już w najbliższym sezonie. I jeżeli 35-letni napastnik utrzyma równie wysoką formę, to nie tylko powalczy o koronę króla strzelców, ale postara się wprowadzić łodzian do Ekstraklasy. Zwłaszcza, że on sam chętnie udowodniłby coś tym, którzy przedwcześnie go skreślili.