I rzeczywiście taki wynik przy w Łodzi gospodarzom zdarza się niezwykle rzadko. Na poziomie ekstraklasie drugi raz w ciągu 74 lat. By znaleźć równe wysoką porażkę, trzeba cofnąć się aż do 1949 roku. Wtedy ŁKS u siebie uległ Wiśle Kraków aż 2:8. "Niepowodzenia piłkarzy łódzkich. Wisła Gwardia - ŁKS Włókniarz 8:2" - dość delikatnie zatytułował wtedy relację z meczu "Dziennik Łódzki". W ciągu kolejnych 74 lat tylko raz ŁKS przegrał równie wysoko co w piątek. W sezonie 2011/2012 uległ Lechowi Poznań 0:5, ale wtedy mecze w roli gospodarza rozgrywał w Bełchatowie. Wreszcie porażka 1:7 w Łodzi z Flotą Świnoujście, ale wtedy ŁKS grał na zapleczu ekstraklasy. Wraz ze zmianą trenera liczono, że łodzianie zaczną zdobywać punkty i odbiją się od dna tabeli. Jednak nic z tego. W debiucie Piotra Stokowca (zastąpił Kazimierza Moskala) ŁKS przegrał 1:3 z Lechem Poznań, a teraz został rozbity przez Górnika. Adamowi Marciniakowi, kapitanowi drużyny, starczyło odwagi i po meczu stanął przed kamerami Canal Plus. Po jego faulu zabrzanie mieli rzut karny, a po błędach łodzianie stracili kolejne dwa gole. - Zagrałem fatalnie w drugiej połowie. To nie kwestia ambicji czy braku walki, tylko umiejętności. Jestem za słaby na ekstraklasę. Wszyscy zawodnicy są za słabi, bo jesteśmy ostatni i gramy fatalnie - przyznał Marciniak. Niewiele do dodania miał szkoleniowiec ŁKS. - Pierwsza połowa nie zwiastowała katastrofy, choć z naszej lekkiej inicjatywy niewiele wynikało. W piłce liczą się konkrety. One były po stronie Górnika. Ja wiem, że im więcej słów powiem, tym bardziej jestem narażony na krytykę. Mogę jedynie przeprosić - stwierdził trener Stokowiec. ŁKS nie wygrał od ośmiu spotkań i zamyka tabelę.