INTERIA.PL: Czuje się pan bohaterem 61. derbów Łodzi? Marcin Mięciel: - Chyba nie. Bohaterem jest cała drużyna, walczyliśmy ze wszystkich sił. Biegaliśmy przez cały mecz, robiliśmy to, co wcześniej mówił nam trener Probierz. I to się sprawdziło. To właśnie Probierz przede wszystkim triumfuje w meczu z Widzewem. - Zdecydowanie. Trener spędził przy alei Piłsudskiego trochę czasu, osiągnął dobre wyniki. Jednak teraz przez kibiców nie został ciepło przyjęty, było to widać. Dało to jednak dodatkową motywację i naszemu trenerowi, i nam, zawodnikom. Probierz mobilizował was przed tym spotkaniem czy to już nie było potrzebne? - Raczej nie. Na derby nikogo motywować już chyba nie trzeba, wszyscy wiedzą, że to najważniejszy w sezonie mecz dla kibiców. Spadł panu kamień z serca, że w końcu udało się przełamać? - Po części na pewno. Ale gdyby któryś z kolegów zdobył tego decydującego gola, to tak samo bym się cieszył. Po meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała powiedział pan, że w derbach się przełamie. - No, i Widzewowi strzeliłem. Sprawdzałem ostatnio statystyki i zawsze w takich meczach szło mi dobrze, na ogół zdobywałem gole. Grając w ŁKS, kiedyś przy alei Piłsudskiego już strzeliłem. Ta bramka z jakąś specjalną dedykacją? - Dedykuję ją żonie i córkom. Czerwona kartka dla Piotra Grzelczaka ustawiła mecz? To był kluczowy moment? - Trochę nam to pomogło, ale bez przesady. Przez całe spotkanie - niezależnie od tego, czy Widzew grał w dziesięciu, czy w jedenastu - gra była wyrównana. Walki, momentami wręcz, w tym spotkaniu nie brakowało. - Na derbach jest to normalne. W takich meczach musi być walka od pierwszej do ostatniej minuty. Były dwie czerwone kartki, spora nerwówka. Graliśmy na wyjeździe, kibice byli nastawieni przeciwko nam. Na szczęście udało się wygrać. Rozmawiał Piotr Tomasik