Szef klubu z Łodzi Tomasz Salski przyznał, że bardzo cieszy go powrót do ligowej rywalizacji w Ekstraklasie, który zaplanowano na najbliższy piątek. - Cieszę się, jak chyba każdy kibic piłki w kraju. Możemy już oglądać Bundesligę, ale przynajmniej w moim przypadku pozbawione jest to elementu emocjonalnego. W naszej lidze będzie inaczej, bo jednak koszula jest znacznie bliższa ciału. Dodatkowo, dla nas powrót do gry to szansa na dalszą walkę o pozostanie w Ekstraklasie, bo marcowa uchwała PZPN-u w przypadku zakończenia rozgrywek mówi o kształcie tabeli po ostatniej pełnej rozegranej kolejce, co dla ŁKS-u oznacza spadek - tłumaczył. Jak dodał, ma nadzieję na dogranie pełnego sezonu, a więc rozegranie wszystkich 11 kolejek. Wskazał, że zwiększy to szanse ŁKS-u na skuteczną walkę o uniknięcie degradacji. W ekipie beniaminka w spowodowanej epidemią koronawirusa przerwie zaszła jedna istotna zmiana. Tuż przed wznowieniem wspólnych treningów z klubem pożegnał się trener Kazimierz Moskal, a w jego miejsce przyszedł Wojciech Stawowy. - Z trenerem Moskalem porozmawialiśmy jak mężczyźni i doszliśmy do takiego, a nie innego wniosku. Podaliśmy sobie dłonie i rozstaliśmy się bardzo pokojowo, choć zawsze lepiej kogoś witać niż żegnać. Ale to też moja rola jako prezesa i takie decyzje też muszę podejmować. Wiązała się ona z kilkoma kwestiami i nie ma co ukrywać, że gdybyśmy zajmowali na przykład 10. miejsce w tabeli, nie byłoby takiego tematu. Chciałbym jednak zdementować, że sprawami spornymi były te związane z kadrą drużyny - wyjaśnił Salski. Stawowy do pracy z seniorami wrócił po pięcioletniej przerwie, ale na każdym kroku powtarza, że wierzy w pozostanie ŁKS-u w najwyższej klasie rozgrywkowej. To zdanie wydaje się jednak bardzo trudne, bowiem łodzianie do przedostatniej Arki Gdynia tracą pięć punktów oraz aż 11 do pierwszej pozycji gwarantującej pozostanie w elicie. Prezes podkreślił, że on również nie stracił wiary w pozostanie swojego zespołu w elicie, ale - jak przyznał - nie jest to nadrzędny cel postawiony przed nowym szkoleniowcem. - Jeśli ja przestanę w to wierzyć, to nie będzie wierzył nikt z drużyny. Przykład musi iść z góry. Ale podchodzimy do tego racjonalnie i musimy mieć też plan B. Dlatego z trenerem Stawowym podpisaliśmy dwuletnią umowę, bo druga strona musi mieć komfort pracy, a ja wierzę w efekty metodycznej pracy. Widać, że szkoleniowiec wniósł do zespołu większy optymizm, jednak cokolwiek byśmy dziś nie powiedzieli, wszystko zweryfikują mecze. To one będą papierkiem lakmusowym dla tej decyzji - zaznaczył sternik dwukrotnych mistrzów Polski.