Saganowski, wraz z Przemysławem Małeckim, zastępują zatrudnionego niedawno Czesława Michniewicza, który przebywa obecnie na zgrupowaniu z młodzieżową drużyną narodową. - Podział ról jest taki, że między nami jest jeszcze Przemysław Małecki - asystent trenera, który przekazuje informacje na przykład na temat treningu, co ma być zrobione. Resztę środków dobieramy wspólnie z Przemkiem. Jeśli chodzi o skład, to trener Michniewicz w pełni go wybiera, ja natomiast będę dyrygował wszystkim przy linii. Na wydarzenia podczas meczu będziemy reagować razem z Przemkiem - wyjaśnił były piłkarz Legii. Legia cztery razy zdobyła Superpuchar - w 1989, 1994, 1997 i 2008 roku, zaś spotkanie o trofeum przegrywała dziewięciokrotnie, m.in. w latach 2014-2018. Cracovia nie miała jeszcze okazji rywalizowania o Superpuchar Polski. - Każdy, kto jest w tym klubie, musi sobie zdawać sprawę, że zawsze się gra o zwycięstwo. Nikt się tu nigdy nie cieszy z drugiego miejsca, srebrnego medalu. Chcemy pokazać, że zasługujemy na to trofeum - podkreślił Saganowski. W ubiegłym tygodniu Legia w słabym stylu uległa u siebie Karabachowi Agdam 0-3, w związku z czym to zespół z Azerbejdżanu, a nie mistrz Polski awansował do fazy grupowej Ligi Europy. - Po zdobyciu mistrzostwa Polski gdzieś ta atmosfera uciekła, nie jest idealna. W każdym z nas to siedzi. Chcieliśmy bardzo grać przynajmniej w Lidze Europy. Mam nadzieję, że jutro zrobimy pierwsze pozytywne kroki do tego, żeby atmosfera się zaczęła poprawiać - powiedział Saganowski. Na konferencji prasowej pojawił się także Paweł Wszołek, którzy szczerze opowiedział o tym, jak przeszedł COVID-19. Pomocnik Legii w sierpniu rozegrał cały mecz z Linfield FC w 1. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, a niedługo potem miał pozytywny wynik badania. W oficjalnym meczu wystąpił ponownie dopiero 19 września. - Powiem szczerze, że na początku sam się trochę śmiałem z tego wirusa. Później przyjaciele, znajomi relacjonowali mi to, co się działo we Włoszech - że to jest coś poważnego. Przed 1. rundą eliminacji Ligi Mistrzów w niedzielę miałem negatywny wynik testu, a w poniedziałek wieczorem czułem się osłabiony, kręciło mi się w głowie, ale nawet nie pomyślałem, że to może być koronawirus. We wtorek, w dniu meczu, czułem się jeszcze bardziej osłabiony, a zagrałem pełne 90 minut. Po meczu byłem wrakiem człowieka. Po przyjeździe do domu miałem drgawki, wysoką gorączkę. Następnego dnia były badania, które dały później pozytywny wynik. A każdy dzień był coraz gorszy. Gorączka, bóle głowy, mięśni, a najgorsze było uczucie w płucach, jakby ktoś je "napompował". Tym występem osłabiłem organizm - relacjonował. Przyznał też, że obawiał się, że choroba pozostawi w jego organizmie trwały uszczerbek. - Różne słyszałem na ten temat opinie. Na całe szczęście badania wyszły bardzo dobrze, żadnych problemów z płucami czy z sercem. To jest dla mnie najważniejsze jako człowieka i jako sportowca. Nie będę ukrywał, że te pierwsze dni treningów były bardzo ciężkie, bo praktycznie trzy tygodnie, nawet miesiąc byłem wyłączony z jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Nawet na rowerku nie mogłem jeździć. Nie było wiadomo, jak się organizm zachowa. Trzeba brać to na poważnie i ograniczyć do minimum narażanie ludzi, szczególnie starszych - przestrzegł Wszołek. W poprzednim sezonie warszawski zespół - po rocznej przerwie - wywalczył tytuł mistrzowski, zaś Cracovia pierwszy raz w 114-letniej historii klubu zdobyła Puchar Polski. W meczu, który rozpocznie się o godzinie 20.15 na stadionie Legii, nie wystąpi na pewno kontuzjowany Artur Jędrzejczyk.